To jak panie kierowniku, robić? Robić, robić, panowie- ale dzieci!

Jak wygląda wychowywanie dzieci w Szwajcarii?

Pomożecie? Pomożemy

Tak zapewne kiedyś jakiś szwajcarski Gierek zapytał się lokalnych kobiet, a one z uprzejmym uśmiechem na twarzy kiwnęły głową na znak zgody i wzięły się do roboty.

I to nie byle jakiej, bo do rodzenia dzieci.

W razie, gdyby swojskich matek zabrakło do podnoszenia narodowego dobrobytu, do roboty wzięły się też liczne zastępy matek z importu.

W Szwajcarii – w przeciwieństwie do wielu wysokorozwiniętych państw – dzieci rodzi się niemało.

Pytanie tylko – czy to się opłaca? Czy warto się zaopatrzyć w liczną osobistą polisę do podawania szklanki wody na starość? Czym grozi posiadanie dzieci w Szwajcarii – wady i zalety wychowywania przychówku w kraju pod Alpami.

  1. Na zielonych łąkach Alp rodzi się całkiem bezstresowo.

Co prawda, każda przyszła mama z pękającym brzuchem musi opłacać składki na ubezpieczenie zdrowotne i są to kwoty trochę większe od bułki z masłem. Ale ma za to jednak zapewnioną opiekę zdrowotną na najwyższym poziomie.

Wizyty, badania, lekarstwa, hospitalizacja wynikająca z powikłań ciążowych – to wszystko wchodzi w zakres niesławnego ubezpieczenia.

Nawet, jeżeli ciąża rzuciła się nam negatywnie na wzrok lub kręgosłup i trzeba odwiedzić okulistę lub fizjoterapeutę. Wszystkie organy kobiety ciężarnej – a nie tylko brzuch – są z nami w ciąży i mają zapewnioną opiekę.

Do tego dochodzi oczywiście pobyt w szpitalu na czas porodu. Bez znaczenia czy chcemy wydawać potomka na świat na państwowych łóżkach, czy jednak w prywatnych luksusach.

I na sam koniec wisienka na torcie. 8-mio tygodniowe chuchanie i doglądanie nas przez położną  w domu i kilka wizyt doradczyni laktacyjnej. Kto twierdzi, że to już zbyteczne szczegóły, niech zostanie sam w domu z beczącym noworodkiem. I głupim wyrazem na twarzy i co teraz?

Teraz proszę państwa wkracza domowa położna. Jeden z najlepszych wynalazków, jaki stworzono na świecie.

Moja położna przy pierwszym bachoręciu robiła mi masaż pleców, a przy drugim – huśtała w hawajskim hamaku. Ech…

 2. Panowie precz z domu, porodówkowego brak.

Szwajcarski Gierek matki o pomoc się pytał, ale o ojcach już zapomniał.

Ojcowie do jakiś innych celów są przeznaczeni – do pasania krów, albo do jodłowania, nie wiem.

Fakt faktem, że państwowy system zawodowy nie pozwala zbytnio świeżo upieczonym tatusiom rozpłakiwać się ze wzruszenia nad kołyską. Po prostu nie przyznaje obowiązkowego urlopu ojcowskiego.

Gdzieś tam się słyszy o jednym lub dwóch dniach wolnego, czasami zakład pracy sam przyzna tydzień lub nawet dwa na tiiitiitii tuutuutuu nad noworodkiem.

Niby to taka oczywista oczywistość w oświeconej Europie.  A tymczasem Helweci już raz odrzucili w głosowaniu możliwość przyznawania tatusiom płatnego, krótkiego urlopu rodzicielskiego.

Zrozpaczone matki nie dają za wygraną i próbują dalej. Do listopada mają czas na zebranie 100 000 podpisów, żeby porodowo-urlopówkę poddać kolejny raz pod głosowanie w referendum. Edit: podpisy zebrano w ciągu 2 tygodni, zamiast w ciągu ustawowych 6 miesięcy. To było najszybciej zebrane 100 tys. podpisów w historii referendów w Szwajcarii. Teraz czekamy na wyznaczenie refenedum

3. Dzieci nie biegają z bronią po ulicy

A mogłyby, w końcu w Szwajcarii każdy, kto odbywa służbę wojskową, posiada w domu broń. A że służbę wojskową można przeciągać lata i lata, to do tatowej dubeltówki mógłby się dostać niejeden berbeć.

Na szczęście nie musi się bawić w podwórkowego komandosa broniącego siebie i młodszej siostry, bo w Szwajcarii ogólnie rzecz biorąc jest bezpiecznie.

Dzieciaki same wracają ze szkoły do domu, na placach zabaw mało kto ich pilnuje. Kierowcy też odchudzają nogę na pedale gazu, jak są w pobliżu szkół i osiedli mieszkaniowych. Dla tych, co myślą, że ograniczenie do 50-tki obowiązujące w Polsce wpływa na bezpieczeństwo dzieci – nie, nie, moi drodzy kierowcy. Tutaj zwalniamy do dwudziestu.

Czyli tak, jak za czasów naszego dzieciństwa w słodko-gorzkim peerelu.

Ja też jeździłam sama rowerem po ulicy, a teraz każdy się boi własne dziecko za próg samo wypuścić…

4. Pocztówkowo- sielankowo

Całkiem przyjemnie się żyje w Szwajcarii.

Góry są, zielono wszędzie, kwiatki w ogródkach, krystalicznie czyste jeziora i strumienie, schludnie i porządnicko – jednym słowem tak trochę z pocztówki z wakacji.

Co akurat w przypadku wychowywania dzieci nie jest złe.

Świeże powietrze zawsze bierze górę nad Zagłębiem Ruhry czy Górnym Śląskiem.

Szwajcaria regularnie osiada na podium najróżniejszych rankingów jakości życia, chociaż i korki są, i nadgodziny też – jak wszędzie.

Nie mogę powiedzieć, żeby powalała mnie różnorodność tutejszej kuchni, ani jej bogactwo w warzywa. Chyba, że jako warzywo uwzględnimy ziemniaki, kapustę i boczek.

Ale trzeba przyznać, że jakość – przede wszystkim mięsa i nabiału – jest zawsze bez zarzutu.

Nie ma E-milionstodziewięćset kolorantów i pseudosmaczków. Nie ma dosypywania białej farby do mąki, ani zeskrobywania w supermarketach wczorajszej pleśni z serów. Co najwyżej może być taka roczna pleśń, szlachetna.

Tutaj, o proszę, można poczytać jeszcze o szwajcarskim rolnictwie.

5. Zapiszę dzieci do żłobka, tylko obrabuję bank

Teraz zaboli i to mocno po kieszeni.

Co prawda sielankowo jest siedzieć w domu z dziećmi, ale jak ktoś ma ochotę się pozbyć na trochę tej sielanki i wysłać dzieci do żłobka albo zatrudnić nianię – niech się z góry przygotuje, że go na to nie stać.

A szczególnie MATKI na to nie stać, zwłaszcza jak po urodzeniu dziecka przejdzie na dwu – lub trzydniowy system pracy.

Jakie to urocze, prawda?

Nie trzeba siedzieć w biurze cały tydzień od rana do nocy, tylko można poświęcać więcej swego matczynego czasu dzieciom.

No, chyba że ta dwudniowa pensja to starczy ledwie co na waciki, a nie na żłobek dla dzieci.

Dla dziecka!

Dla jednego dziecka!

Jak chcesz mieć opiekę nad dwójką, czy trójką to bez dziadka z sejfem pod łóżkiem się nie obejdzie. Ciężki powrót pracujących matek do zawodowego życia.

6. Nadzieja (przedszkolna) matką głupich

A jak już dziecięcia wyrosną z wieku żłobkowego i wpadną w obowiązkowy, BEZPŁATNY wiek przedszkolny, to można się tylko…popłakać.

Miało być lepiej, a wyszło jak zwykle.

Dzieciaki co prawda do przedszkola maszerują same i nie muszą mieć piątala na bułkę z dżemem w szkolnym sklepiku. Dlaczego? Bo na czas posiłków mamusia odbierze z przedszkola/ szkoły, zrobi kanapeczki i kompocik, ugotuje obiadek, zapakuje przekąskę poobiednią i po dwugodzinnej przerwie wyśle latorośl z powrotem do nauki.

Jak dobrze pójdzie, to po drodze będzie miała się czas zastanowić, czy nie powinna być przypadkiem w tym samym czasie w pracy.

Ktoś mógłby pomyśleć, że skoro dorośli pracują cały dzień, to dzieci siedzą cały dzień w przedszkolu, prawda?

Nieprawda.

Ze świecą szukać w dużych, biznesowych miastach przedszkoli, które zapewniają opiekę całodzienną lub w dni wolne od szkoły.

W Bernie (stolica – przypominam, jakby ktoś nie pamiętał), podobno mają otworzyć takie pierwsze, w 2018 r.

Ciężki żywot pracujących matek.

7. Będę szprechał z kolegami, a jak nie to przynajmniej parlował

No i na koniec, drodzy rodzicie, pytanie za sto punktów: czy to dobrze, czy źle, że wasze imigrancko-szwajcarskie dzieci będą znały dwa albo trzy języki?

Niemieccy Szwajcarzy uważają, że źle, bo dzieci są za bardzo obłożone nauką w szkole. Oprócz dialektu oraz klasycznego niemieckiego muszą się jeszcze uczyć dodatkowo przynajmniej jednego innego języka obcego. A dialekt sam w sobie jest tak niezrozumiały, iż niektórzy go traktują jak język obcy.

Szwajcarzy włoscy i francuscy nie mają z tym jakoś większego problemu. Nie spotkałam się z przypadkiem, żeby ktoś próbował popełnić samobójstwo tylko dlatego, że mówi płynnie po włosku, francusku i angielsku.

Helweccy rodzice zapominają chyba, jak wielu cudzoziemców mieszka w ich kraju – i te dzieci mają jeszcze gorzej, jeżeli mają się uczyć dodatkowo swojego rodzimego języka.

No właśnie – gorzej, czy lepiej?

Jak dla mnie – lepiej. Sama się w życiu uczyłam chyba z tryliona języków obcych, a teraz pcham pod górę swoją syzyfową kulę niemieckiego. Ale nie mam – i nigdy nie będę mieć – tego, co mają dwu- i wielojęzyczne dzieci.

Czegoś, co Szwajcarzy wdzięcznie nazywają „switch”.

Nie mam w głowie pstryczka, który mi bezproblemowo pozwala przeskakiwać między językami – zaczynać zdanie w jednym, a kończyć w drugim.

Słuchać w trzecim, myśleć w czwartym, a pisać w piątym.

A szwajcarskie dzieci to mają.

Jeśli spodobał Ci się ten wpis, to możesz go ocenić, albo udostępnić swoim znajomym. Służą do tego takie małe kolorowe przyciski na końcu strony.

Jeżeli lubisz czytać o dzieciach i wielokulturowości, to możesz poczytać jeszcze:

Wieża Babel na glinianych nogach? O językowej wojnie szwajcarsko-szwajcarskiej z angielskim w tle
Czym się różnią polskie dzieci od szwajcarskich?
9 nostalgicznych wspomnień o dorastaniu w Szwajcarii. Tfu, w Polsce
Dlaczego fajnie jest mieć dzieci w Bernie?
Parles-tu svizzero dütsch?
Szpieg z krainy deszczowców w poszukiwaniu Putina na szwajcarskiej porodówce

Dzisiejszy post zainspirowany jest opiniami innych rodziców – cudzoziemców, przedstawionymi w tym artykule.

Jedna odpowiedź do “To jak panie kierowniku, robić? Robić, robić, panowie- ale dzieci!”

Leave a Reply

%d bloggers like this: