Puknij się w łeb człowieku czyli jak ciężko wzdychają Szwajcarzy, gdy słyszą o sobie stereotypy

Stereotypy o Szwajcarach

Polacy piją wódkę na śniadanie, a w Warszawie po ulicach chodzą polarne niedźwiedzie.

Co tam jeszcze?

Ach, no słynny kawał z Niemiec: Jedź do Polski na wakacje, twój samochód już tam jest.

Taaa… wszyscy uwielbiamy stereotypy, szczególnie jak nie dotyczą nas.

A co tam mamy o Szwajcarach? Że są nudni, uporządkowani jak w szwajcarskim zegarku i mają fioletowe krowy.

Muszę przyznać, że im dłużej mieszkam w Szwajcarii, tym coraz trudniej przychodzi mi patrzeć na ten kraj z dystansem.

Stereotypy się weryfikują, Szwajcarzy normalnieją, tylko te krowy czekają za każdym rogiem. Nie, wcale nie fioletowe. Normalne, mućkowate.

Jak myślicie, co najbardziej wkurza Szwajcarów? Krótka lista stereotypów, z którymi borykają się Helweci. Czytaj dalej „Puknij się w łeb człowieku czyli jak ciężko wzdychają Szwajcarzy, gdy słyszą o sobie stereotypy”

To jak panie kierowniku, robić? Robić, robić, panowie- ale dzieci!

wychowywanie dzieci w Szwajcarii

Jak wygląda wychowywanie dzieci w Szwajcarii?

Pomożecie? Pomożemy

Tak zapewne kiedyś jakiś szwajcarski Gierek zapytał się lokalnych kobiet, a one z uprzejmym uśmiechem na twarzy kiwnęły głową na znak zgody i wzięły się do roboty.

I to nie byle jakiej, bo do rodzenia dzieci.

W razie, gdyby swojskich matek zabrakło do podnoszenia narodowego dobrobytu, do roboty wzięły się też liczne zastępy matek z importu.

W Szwajcarii – w przeciwieństwie do wielu wysokorozwiniętych państw – dzieci rodzi się niemało.

Pytanie tylko – czy to się opłaca? Czy warto się zaopatrzyć w liczną osobistą polisę do podawania szklanki wody na starość? Czym grozi posiadanie dzieci w Szwajcarii – wady i zalety wychowywania przychówku w kraju pod Alpami. Czytaj dalej „To jak panie kierowniku, robić? Robić, robić, panowie- ale dzieci!”

Wieża Babel na glinianych nogach? O językowej wojnie szwajcarsko-szwajcarskiej z angielskim w tle

Pamiętacie, jak się zachwycałam Szwajcarskim tyglem językowym i tym, jak ten kraj świetnie funkcjonuje z czterema językami narodowymi? No więc, trochę tu pomieszkałam i mogę teraz dodać łyżkę dziegciu. Żrą się. Z klasą, z dystansem (jak to Szwajcarzy), z pełną demokracją – ale się żrą. Bo się nie mogą dogadać, jak się mają dogadywać.
A sprawa wygląda tak: Otóż niby te cztery języki funkcjonują w równym stopniu, ale jednak są równi i równiejsi. Najbardziej równy jest niemiecki schwiizerdüütch (przestałam się przejmować, jak sie go pisze, bo i tak się go tylko mówi i tylko małolaty w sms-ach wiedzą, jak się go używa, a ja małolatą już dawno nie jestem). Z prostej przyczyny – ponieważ używa się go w większości kraju – jest też najbardziej rozpowszechniony i najpotężniejszy. Gdzieś tam na zachodzie upchany po lewej stronie mapy, czyli przy Francji, jest francuski. Jest go o wiele mniej, ale dzielnie nie daje sobie wejść na głowę potężnemu pseudo-niemieckiemu sąsiadowi. I tylko włoski najbiedniejszy, bo nie dość, że heeen, za górami, za lasami, to jeszcze tylko jeden prawdziwy kanton go używa (Ticino) i pół takiego włosko-niemieckiego (Gryzonia zwana pieszczotliwie Graubunden lub Grigioni). O tym czwartym, retoromańskim nie będę się rozpisywać, bo już pozostałe trzy idą ze sobą na noże, to co będę czwarty do wojny szwajcarsko-szwajcarskiej mieszać.
Czytaj dalej „Wieża Babel na glinianych nogach? O językowej wojnie szwajcarsko-szwajcarskiej z angielskim w tle”

Czym się różnią polskie dzieci od szwajcarskich?

Szwajcarskie dzieci nie noszą czapek i butów.

Bida z nędzą, co?

O tym, że polskie mamy hobbistycznie wciskają maluchom czapeczki na głowy niezależnie od pory dnia, roku i układu planetarnego rozpisuje się połowa blogów parentingowych.

Sama jestem polską mamą i mam to zakorzenione we krwi – na dwór bez czapeczki ani rusz. Trzęsie mnie z zimna, jak widzę w listopadzie gołe główki niemowlaków.

Darujmy sobie komentarze o ochronie przed słońcem i mrozem – bo to oczywiste. Ale moje urodzone w maju dziecku, wożone przez pierwsze tygodnie w zamkniętej budce zwanej wózkiem z gondolką miało nadopiekuńczą matkę, a na głowie czapeczkę. Po co? Sama nie wiem, dopóki pediatra mnie uświadomiła, że czapka tylko poniżej 20 stopni i to przy dużym wietrze. Czytaj dalej „Czym się różnią polskie dzieci od szwajcarskich?”

Co ja tutaj robię? # 10 Złota rybka, co spełnia życzenia

Kubełki wszyscy znamy. To taka stara zabawa w bucket list – spisz na kartce wszystkie swoje marzenia, które chciałbyś zrealizować do końca życia. A potem je realizuj, to oczywiste.
Dzisiejsze zadanie z uniwersytetu blogowania jest takie właśnie kubełkowe. Wyrzuć do kubła na śmieci wszystkie swoje dotychczasowe posty. Hahaha. Żartowałam. To by było głupie zadanie jak na uniwersytet. Miałam wybrać jeden z blogów, nad którymi się ostatnio znęcałam w komentarzach i zainspirować się nim do napisania kolejnego postu. Ponieważ kiepska ze mnie Perfekcyjna Pani Domu, to wybrałam inną równie nieidealną babcię, co to swój dom i mopa ma w głębokim poważaniu i żegluje sobie przy Grecji. Taka typowa polska emerytka po 60-stce. Georgie Moon, o której pisałam już tutaj (KLIK), zamiast się wysilać co też by ona chciała życiu jeszcze zrobić, napisała swoją listę antykubełkową. Anti-bucket list. Nie będę zżynać. Antykubełek zostawię sobie na za parę lat w Szwajcarii, a na razie moje iście subiektywna lista rzeczy do zrobienia w Szwajcarii, zanim mnie piekło pochłonie (do aniołków to trochę musiałabym schudnąć, inaczej mnie do niebios nie uniosą).

  1. Zobaczyć Jungfraujoch, Top of Europe. To tak na prawdę marzenie mojej szwajcarskiej połówki, ale nie będę się wychylać, może być też moje. Najwyżej położona w Europie kolej górska i niebanalne widoki na czterotysięczniki. Cena kolejki też niebanalna, pewnie dlatego do tej pory tam nie pojechaliśmy
  2. Przejść się 36-metrowym mostem panoramicznym rozpiętym między dwiema górami z Sigriswill. Na to to już właściwie jestem umówiona z Martyną Wojciechowską, bilety ważne tylko jeszcze przez miesiąc, więc mój kubełek za chwilę opróżni się z punktu 2. Martyna, pamiętasz?
  3. Jak w Sigriswill będzie nudno, to jeszcze skoczę zobaczyć most Trift. Wisi sobie nad 100 metrową przepaścią i jest o  134 m dłuższy od tego z punktu 3. Tym razem już bez Martyny, oszczędzę jej takich widoków, jeszcze się jej słabo zrobi od wysokości.
  4. Skoczyć na bungee z tamy wodnej w dolinie Verzasca w Ticino, jak James Bond. Kaktus mi na głowie wyrośnie, jak się kiedyś na to zdecyduję. 

    This slideshow requires JavaScript.

  5. Wspiąć się na Machu Picchu w Peru. Bądźmy realistami. Na Matterhorn nie wejdę, to chociaż Machu Picchu sobie zostawię na deser.
  6. Przelecieć się balonem podczas festiwalu balonów w Chateau d’Oex. W tym roku byłam na ziemi, w przyszłym będę w powietrzu. Na pewno. 

    This slideshow requires JavaScript.

  7. Spędzić 2 noce w hotelu Aescher w Appenzeler. Pierwszą noc spędzę na zastanawianiu się, czy hotel w którym właśnie się znajduję, nie oderwie się od skały, do której jest przyklejony. Drugą noc będę gryzła ze strachu pościel po widokach, jakie miałam z okna podczas dnia, na przepaść pod hotelem.
  8. Nauczyć się jeździć na biegówkach. W Szwajcarii wszyscy jeżdżą na biegówkach. Przy okazji schudnę parę kilo, to jeszcze będzie szansa na te aniołki.
  9. Zatańczyć tango argentyńskie. W Bernie jakoś mało popularne, więc zostaje mi od biedy wyjazd do Argentyny.
  10. Nauczyć się szwajcarskiego niemieckiego. Ktoś mi kiedyś powiedział – nauczyłaś się arabskiego, to ze szwiitzem też dasz radę. Taaa… Arabski to prosty był.
  11. Zobaczyć lwy i tygrysy na sawannie w Kenii. To zupełnie jak w Mauzoleum w Zurychu. To znaczy w Masoala. Znając życie, lot do Kenii będzie tańszy niż wejściówka do szwajcarskiego zoo 

    This slideshow requires JavaScript.

  12. Zwiedzić parlament w Bernie. Wiem, wiem, wstyd – tyle czasu tutaj już mieszkam i do tej pory nie poszłam. A taką demokrację to trzeba zobaczyć na własne oczy.
  13. Że niby krótka ta lista? To proszę bardzo, co byście sami dorzucili?

[blog_subscription_form]
Blogging U.

Co ja tutaj robię? # 8 Zupa z alfabetu

Raz, dwa, trzy, cztery,
maszerują oficery.
Pięć, sześć, siedem, osiem,
Wszyscy mają wszystko w nosie.
Takim o to wdzięcznym wstępem doszliśmy do części ósmej zadania szkolnego z uniwersytetu: wybierz na chybił trafił jedno z głupich, nic nie znaczących powiedzonek i napisz o tym post. Moje na chybił trafił było dopiero trzecie, bo dwa pierwsze były do kitu („Najmniej uczęszczana droga” i „Każda kobieta ma styl”). Pomagając trochę losowi wybrałam – „Zupa z alfabetu”. Ugotuj zupę ze Szwajcarii, dodając po jednej literze. Ale jazda. No to jedziemy:
A jak Airolo – to po drugiej stronie tunelu Gottarda, najdłuższego w Szwajcarii, bo to dziura długa na 16 km. Po pierwszej stronie jest Goeschenen i 3 lata mi zajęło, żeby się nauczyć, gdzie jest pierwsza strona, a gdzie druga. Moja mądrzejsza szwajcarska połówka zawsze mówiła „co brzmi bardziej włosko, a co niemiecko?”. Serio? Że niby Airolo takie włoskie?
B jak Barn – czyli misie w Bernie. Tu wiele wyjaśniać nie trzeba, wiadomo, że stolyca (bo tłukę o tym namiętnie w co drugim poście), poza tym ostatnio MOJA stolyca


C jak Cailler – nie bez powodu czekolada też jest na C. Nie wiem, czy Cailler to najlepsza czekolada w Szwajcarii, ale można zwiedzić ich fabrykę za jedyne 12 FR i obżreć się słodyczami po uszy. Dla mnie argument wystarczający.
D jak demokracja bezpośrednia – jedyna taka w świecie. Zamiast olać wybory, jak porządna większość prawdziwych obywateli na tym globie, organizują narodowe referenda, głosują w nich i jeszcze ustanawiają nimi prawa. Na przykład takie, ile może zarabiać prezes prywatnej spółki, lub ile ma wynosić opłata za winietę.
E jak Edelweiss – czyli szarotka. Polscy górale wciskają szarotki do zakładek do książek dla dzieci (bo to takie ładne górskie kwiatki), nawet Hitler zaadoptował ją na nazwę nazistowskich rycerzy „Piraci Szarotki”, ale Szwajcarzy opanowali szarotkomanię do perfekcji: koszule narodowe mają rzucik w szarotkę,  kosmetyki są z szarotek, wojacy sobie naszywają szarotkę na pagony, stalowe ptaki lotnicze nazwali Edelweiss Air a każdy folklorystyczny bibelocik dla turysty musi mrugnąć białym oczkiem.
F jak Frank – szwajcarski oczywiście.Gdyby nie kryzys z frankiem, nie byłoby Randek z Frankiem Szwajcarskim. Ale smuta by była ;( Wiwat kryzys!!!
G jak Gruyere – ser to mało powiedziane. To jest ser przez duże S. Klasyczny śmierdziuch szwajcarski, nie do podrobienia.
H jak Heidi – taka alpejska dziewczynka z bajek dla dzieci z warkoczami, domkiem w górach i krowami. Wiedzieliście, że Heidi jest ze Szwajcarii?
I jak imigracja – nie wiem, czy te Szwajcarki takie brzydkie, czy też Szwajcarzy tacy mało namiętni, ale jedni i drudzy się na potęgę żenią z zagramanicznymi. Oficjalny poziom imigracji wynosi 20%, ale nie wlicza się do nich zeszwajcarszczonych żon i mężów, a tym bardziej półzeszwajcarszczonych dzieci. A może ci Szwajcarzy dogadać się ze sobą nie mogą? Nie dziwne, jak mają 4 oficjalne języki.
J jak jabłko – to jabłko, co to je Wilhelm Tell przestrzelił z kuszy, celując w głowę swojego syna. Szwajcarzy są bardzo dumni z celnego oka swojego przodka i postawili mu nawet w tym miejscu kapliczkę Tellsplate.  Kapliczka, kapliczką, ale widoki ładne nad Jeziorem 4 kantonów, więc robimy sobie tam zawsze zdjęcia.
K jak konkurencja – nie istnieje. Szwajcarzy są tak wierni raz wybranej marce, że jakikolwiek podbój rynku, dywersyfikacja, czy próba przeciągnięcia do przeciwnika spali na panewce.
L jak liszwajcareczki i szwajcarkochłoptasie doczepiają w niemieckim dialekciku końcóweczkę li do każdego słóweczka, żeby było bardziej słodziuteńko. Tak więc śpią w chateczkach na łóżeczkach, popijają kawusię z cukierusiem, zajadając krłasonciki z dżemikiem lub czekoladeczką. Upijają się piwusiem w barusiach, tylko wieczorkami litują się nad swoim li i chrapią już bez zmiękczenia.
M jak Matternhorn – Król górskich królów  i cesarzowa alpejskich cesarzowych. Bo kto w końcu powiedział, że Matternhorn to facet, a nie kobietka? Najsłynniejszy czterotysięcznik w Szwajcarii, doczekał się nawet własnego obrazu w galerii sztuki Toblerone.
matternhorn
N jak narty – właściwie miało być H jak hokej, ale H jest już zajęte przez Heidi. Narty, hokej, biegówki, rower – sporty narodowe Szwajcarii. Każdy umie, każdy ćwiczy, a potem same Dziarskie Babcie i Dziadki. Ps: Wczoraj polski Dziarski Dziadek, Antoni Huczyński, obchodził 93 urodziny. Złożyliście życzenia?
O jak Ordnung muss sein – kwintesencja Szwajcarii. Porządek to Musi Być, ale nie taki byle jaki jak Niemczech – prawdziwy, niepowtarzalny i szwajcarski.
P jak Podatki – jak działają podatki w Szwajcarii to pytanie ściętej głowy, nikt nie rozumie. Każdy kanton ma inne, każdy ustala własne zasady rozliczeń, a różnica może wynosić kilkanaście tysięcy franków.
R jak Renzo Piano – słynny architekt, takie ładne budyneczki zaprojektował, np Fundację Beyeler w Bazylei lub Centrum Paula Klee w Bernie

S jak schwuetzer duetsch – chyba się w końcu nauczyłam to pisać. Mówić nadal nie, bo jak ktokolwiek myślał, że jest to dialekt niemieckiego i można go opanować, to chyba był pijany
T jak trąby – trąby, tuby i tamburyny. Nieodłączny zestaw małego i dużego Szwajcara podczas karnawału. Każdy dmie, jak umie, przy okazji wdziewając wdzięczne wdzianko minionka lub krokodyla. Do wyboru do koloru.

This slideshow requires JavaScript.


U jak UN – ONU lub ONZ. Organizacja Narodów Zjednoczonych, jakby ją zwał w różnych językach, ma swoją europejską siedzibę w Genewie.
V jak Victoria Secret – taki kanton w Szwajcarii, dla niepoznaki używający też nazwy Vallais (Walis). Co nie zmienia faktu, że podpisuje się jako VS. Victoria Secret.
W jak winieta samochodowa – fenomen Europy. Niby się płaci 40 FR, ale na rok, a za to można śmigać perfekcyjnym szwajcarskim asfaltem na górskich serpentynach bez ograniczeń. Od prawie 30 lat w tej samej cenie, bo Helweci w referendum odrzucają podwyżki. Sprytne.
Y jak lodowiec – wiem, że się nie rymuje, ale lodowce zazwyczaj przyjmują kształt litery Y, a ponieważ jest ich coraz mniej, to należy im się szacunek i miejsce w zupie. Nawet na końcu alfabetu.

This slideshow requires JavaScript.


Z jak Zurych – niby nie stolica, a jednak tak jakby trochę, bo to najsłynniejsze miasto Szwajcarii. Zobaczyć Zurych i umrzeć. Dobra, przesadziłam, aż tak superancki to może Zurych nie jest, ale coś w sobie magicznego ma. Może ceny? Jeden hamburger i czarodziejskim sposobem cała pensja wyparuje z portfela
zurych
 
 
[blog_subscription_form]
Blogging U.