Kubełki wszyscy znamy. To taka stara zabawa w bucket list – spisz na kartce wszystkie swoje marzenia, które chciałbyś zrealizować do końca życia. A potem je realizuj, to oczywiste.
Dzisiejsze zadanie z uniwersytetu blogowania jest takie właśnie kubełkowe. Wyrzuć do kubła na śmieci wszystkie swoje dotychczasowe posty. Hahaha. Żartowałam. To by było głupie zadanie jak na uniwersytet. Miałam wybrać jeden z blogów, nad którymi się ostatnio znęcałam w komentarzach i zainspirować się nim do napisania kolejnego postu. Ponieważ kiepska ze mnie Perfekcyjna Pani Domu, to wybrałam inną równie nieidealną babcię, co to swój dom i mopa ma w głębokim poważaniu i żegluje sobie przy Grecji. Taka typowa polska emerytka po 60-stce. Georgie Moon, o której pisałam już tutaj (KLIK), zamiast się wysilać co też by ona chciała życiu jeszcze zrobić, napisała swoją listę antykubełkową. Anti-bucket list. Nie będę zżynać. Antykubełek zostawię sobie na za parę lat w Szwajcarii, a na razie moje iście subiektywna lista rzeczy do zrobienia w Szwajcarii, zanim mnie piekło pochłonie (do aniołków to trochę musiałabym schudnąć, inaczej mnie do niebios nie uniosą).
- Zobaczyć Jungfraujoch, Top of Europe. To tak na prawdę marzenie mojej szwajcarskiej połówki, ale nie będę się wychylać, może być też moje. Najwyżej położona w Europie kolej górska i niebanalne widoki na czterotysięczniki. Cena kolejki też niebanalna, pewnie dlatego do tej pory tam nie pojechaliśmy
- Przejść się 36-metrowym mostem panoramicznym rozpiętym między dwiema górami z Sigriswill. Na to to już właściwie jestem umówiona z Martyną Wojciechowską, bilety ważne tylko jeszcze przez miesiąc, więc mój kubełek za chwilę opróżni się z punktu 2. Martyna, pamiętasz?
- Jak w Sigriswill będzie nudno, to jeszcze skoczę zobaczyć most Trift. Wisi sobie nad 100 metrową przepaścią i jest o 134 m dłuższy od tego z punktu 3. Tym razem już bez Martyny, oszczędzę jej takich widoków, jeszcze się jej słabo zrobi od wysokości.
- Skoczyć na bungee z tamy wodnej w dolinie Verzasca w Ticino, jak James Bond. Kaktus mi na głowie wyrośnie, jak się kiedyś na to zdecyduję.
- Wspiąć się na Machu Picchu w Peru. Bądźmy realistami. Na Matterhorn nie wejdę, to chociaż Machu Picchu sobie zostawię na deser.
- Przelecieć się balonem podczas festiwalu balonów w Chateau d’Oex. W tym roku byłam na ziemi, w przyszłym będę w powietrzu. Na pewno.
- Spędzić 2 noce w hotelu Aescher w Appenzeler. Pierwszą noc spędzę na zastanawianiu się, czy hotel w którym właśnie się znajduję, nie oderwie się od skały, do której jest przyklejony. Drugą noc będę gryzła ze strachu pościel po widokach, jakie miałam z okna podczas dnia, na przepaść pod hotelem.
- Nauczyć się jeździć na biegówkach. W Szwajcarii wszyscy jeżdżą na biegówkach. Przy okazji schudnę parę kilo, to jeszcze będzie szansa na te aniołki.
- Zatańczyć tango argentyńskie. W Bernie jakoś mało popularne, więc zostaje mi od biedy wyjazd do Argentyny.
- Nauczyć się szwajcarskiego niemieckiego. Ktoś mi kiedyś powiedział – nauczyłaś się arabskiego, to ze szwiitzem też dasz radę. Taaa… Arabski to prosty był.
- Zobaczyć lwy i tygrysy na sawannie w Kenii. To zupełnie jak w Mauzoleum w Zurychu. To znaczy w Masoala. Znając życie, lot do Kenii będzie tańszy niż wejściówka do szwajcarskiego zoo
- Zwiedzić parlament w Bernie. Wiem, wiem, wstyd – tyle czasu tutaj już mieszkam i do tej pory nie poszłam. A taką demokrację to trzeba zobaczyć na własne oczy.
- Że niby krótka ta lista? To proszę bardzo, co byście sami dorzucili?
Hej:) Jak będziesz się wybierać na Trift, to chętnie się dołączę 🙂
Pół wieku to na pewno nie 😉 zaraz by stulecia na nas dwie zabrakło. Vale Maggia chyba znam, bo zwiedzanie Szwajcarii zaczęłam od Ticino. Ale właśnie odkryłam super ciekawy kościół Mario Botta w Lavizzara. Jak będzie ładna pogoda, to pojedziemy tam nawet w ten weekend. Giessbach i Verbier dopisuję na listę. Dzięki !
Jako „pół- Szwajcarka” , pewno pół wieku starsza od autorki bloga powiem tak. Na Jungfraujoch tez nie dotarlam (jeszcze) i mój 100% szwajcarski mąz rowniez nie. Mamy to w planie, od…. wielu lat. Nauczenie sie „szawajcarskiego – niemieckiego” graniczy z cudem! Potwierdzam i nawet sie nie przymierzam. Na szczęście jesteśmy oboje z części francuskojezycznej i niech tak zostanie. Zawsze sie mozna poratowac angielskim. Hotel Aesher tez w planach i to nawet bardzo bliskich. W zeszlym roku zwiedzalam piekne Appenzel, ale kolejka na Santis byla jeszcze zamknieta. Balony w Chateau d’Oex – bajkowe! Dodalabym do tej listy pobyt w Hotelu Giessbach kolo Interlaken. Magiczne miejsce, a widok z tarasu – wielkie WOW! Valle Maggia w Ticino, paralotnia nad Verbier i moznaby dlugo wymieniac. Tak w ogole Szwajcaria jest jak jedna wielka kartka pocztowa, mozna zwiedzać, jezdzić i co chwila czyms sie zachwycać. Zeby jeszcze miec na to wszystko kasę….