Wir sind Schweiz. Jesteśmy Szwajcarią. Też bym sobie taki fajny rowerek kupiła, a tu ze mnie ta polskość wyłazi i wyłazi.
Szwajcara rozpoznać na ulicy dość łatwo (10 oznak że jesteś już Szwajcarem), a po mnie od razu widać, że jestem obca, bo:
-
Macham łapami
Jakoś nie mogę się do tego przyzwyczaić, że na przejściu dla pieszych kierowcy postrzegają mnie jako zjawiskową istotę i zawsze się zatrzymają, żeby sobie popatrzeć jak przechodzę. W ramach odruchów dobroci próbuję przepuszczać rowerzystów i kierowców autobusów i macham do nich łapami, że no dalej, no jedźże sobie człowieku kierowco, ja poczekam – ale nie rozumieją. Wciąż widzą tylko zjawiskową istotę tym razem w niezrozumiałej gestykulacji i uparcie stoją przed zebrą, aż ją przedrepczę. Tak na marginesie, to w Szwajcarii nie rozwalcowali zebr na ulicy, tylko pszczółki, bo przejścia są czarno- żółte.
-
Zaburzam mir domowego śmietnika.
Tak sobie Szwajcarzy wykoncypowali, że będą mieszkać w czystym państwie bez koszy na śmieci na ulicy. Nie wiem, jak im to wychodzi.
Ja w każdym razie jako wiecznie spacerująca mama wózkowa lubię sobie podgryźć jabłko po drodze i codziennie mam ten sam dylemat, co zrobić z obgryzionym ogryzkiem. Nie wiem, co Szwajcarzy z nimi robią, może po prostu nie jedzą jabłek?
Koszy ulicznych jak na lekarstwo, trzeba włączyć polski spryt kombinatorski. Przed każdym domostwem wystawione są pojemniki na grunabfale, czyli zielone zgniłki, więc jak złoczyńca ukradkiem podnoszę klapę grunabfala i podrzucam kukułcze jajo ogryzkowe do czyjegoś kontenerka.
No nieładnie, wiem. Tak nie po szwajcarsku zaburzać mir domowych śmietników. Własność prywatna jest święta, a ja tu obce zgniłki dorzucam. Zastanawiam się czasami, czy ktoś mi coś powie, ale nie, bo stosują się do punktu 3, czyli:
-
Szanowna administracjo, uprzejmie donoszę
Szwajcarzy są mistrzami w donoszeniu na siebie.
Tak po polsku mam czasami ochotę zwrócić komuś uwagę (dobra, ściemniam, czego się pchasz kretynie jest o wiele bardziej polskie niż przepraszam, chyba mi pan zajechał drogę), ale tutaj mali Helweci wysysają z mlekiem matki wielce uprzejmą zasadę pisania oficjalnych donosów.
Nie wypada komuś powiedzieć A weźże człowieku przestań robić, co robisz bo mnie wkurzasz. Trzeba zwrócić się do odpowiedniego oficjela, żeby zajął się sprawą zgodnie ze swoimi kompetencjami. Nikt Ci nie płaci, za zwracanie uwagi, to jej nie zwracaj. Tylko donosik na niego napisz.
4. Chodzę po ulicach
Wiem, że chodniki są fajne, sama nawet o tym pisałam (Dlaczego Warszawa to nie Berno). Ale jak uliczka wąska i ciasna, a w dodatku ruch znikomy na osiedlu, to po co się pchać na krawężniki? Spacerek po asfalcie uskuteczniam, w dodatku trzykółek pchając przed sobą, więc każdy mijający samochód mnie obtrąbi.
Gdzieee tam, w życiu mnie nie obtrąbi, przecież to Szwajcaria. Poza tym, musiałby się zastosować do puntu 3 (patrz punkt 3).
5. Przechodzę przez ulice
Nie po zebrach, nawet nie po pszczółkach. Tak sobie przechodzę w skos, jak mi wygodnie. Ta polskość cały czas ze mnie wychodzi, staram się i staram, szukam tych przejść dla pieszych, aż w końcu moja słaba wola bierze górę nad silną i przechodzę nieprzepisowo.Taka to ja nieszwajcarska jestem.
6. Dostaję zawału serca w strefie 50km
Strefa 50 km/h straszy. Przeraża. Terroryzuje.
Bo jak tu być Polakiem i nie naciskać na pedał gazu? Noga sama jakoś tak ciężko opada zdziwiona, że wszyscy grzecznie, w sznureczku, jadą jeden za drugim i nie przekraczają prędkości.
Już 30 km/h jest łatwiej, bo wiadomo, że szkoła, przejście, dzieci i trzeba uważać. A ta pięćdziesiątka bez tempomatu w samochodzie powoduje palpitacje serca. Dam radę? Nie zawiodę franka wygrzewającego się u mnie w portfelu?
Bo jak nie, to kolejna randka będzie dość droga.
7. Piję kawę w wannie
Zamawiam kawę cappucino lungo z mlekiem, podaną w wannie lub w misce. Wtedy dostanę coś na kształt połowy tradycyjnego warszawskiego latte, tylko 3 razy mocniejsze. Jeżeli zamówię „kawę”, muszę wziąć ze sobą szkło powiększające, żeby dostrzec te 4 krople smoły na dnie naparstka udającego filiżankę miniaturkę.
8. Rozdaję jaja na ulicy na prawo i lewo
Nadal nic nie rozumiem z berneńskiego duetscha. Nadal więc udaję, że rozumiem, co mówią do mnie ludzie na ulicy i z uśmiechem potakuję: JA JA.
Pocieszam się przy tym, że nie jestem jedyna, bo zrozumieć Szwajcarów to nie lada wyczyn (Parles tu svizzero dutsch?). Dopóki nie zacznę się orientować o co kam an zostaje mi rozdawanie jaj na prawo i lewo.
Gdybyś niby niechcący upuściła ten ogryzek lub chusteczkę , to osoba idąca za Tobą podbiegnie i powie , że coś zgubiłaś a nawet podniesie i poda do ręki. No i Polka w przeciwieństwie do Szwajcarki nie potrafi kalkulować, liczyć.
Jakby czytała swoje myśli! Dzięki za wpis 🙂
Witam , co do tych jablek to jedza ,ale nie na ulicy tylko w domach i tak ze ogryzki tez zjadaja ,a ogonki wyzucaja,–Warszawa nie jest Bern i cale szczescie bo i miejsca na chodnikach duzo i auta moga sie minac normalnie a nie tak jak tu ze jedno auto na chodnik wjezdza aby drugie moglo przejechac, przypomina mi to dowcip o Wachocku, a ludzie i tu tak jak w calym swiecie ,przechodza po ulicy w miejscach niedozwolonych, co do predkosci, tu gdzie mieszkam jest ogranicenie na odcinku okolo 5 km do 40km na godzine ,a jada sobie 60 i 70
No a juz myslalam, ze tylko mnie tak wkurza, albo ze tylko ja sobie to uroilam z tymi smietnikami. Super, ze nie jestem sama i wreszcie ktos podziela mój ból, haha:)
;)) teraz nauczyłam się jeszcze sprawdzać, czy pojemniki są pełne, czy już opróżnione. Jak pusty, to nie zostawiam biednego ogryzka samego, tylko szukam takiego, żeby się nie rzucał w oczy między innymi zgniłkami 😉