Tak zapewne kiedyś jakiś szwajcarski Gierek zapytał się lokalnych kobiet, a one z uprzejmym uśmiechem na twarzy kiwnęły głową na znak zgody i wzięły się do roboty.
I to nie byle jakiej, bo do rodzenia dzieci.
W razie, gdyby swojskich matek zabrakło do podnoszenia narodowego dobrobytu, do roboty wzięły się też liczne zastępy matek z importu.
W Szwajcarii – w przeciwieństwie do wielu wysokorozwiniętych państw – dzieci rodzi się niemało.
Ale wymagający ten uniwersytet. Nie dość, że jako urodzony kujon już mam zaległości, bo się nie wyrabiam z tymi pracami domowymi, to mi tu znowu z grafikami i rysowaniem wyjeżdżają.
Najpierw była grafika na nagłówek bloga. To ta:
Widzicie ten nagłówek? Ja też nie, bo w sumie nic z tego nie wyszło. Ale przynajmniej post było o czym napisać i jeszcze kawał historii sztuki szwajcarskiej przy okazji sprzedałam : Co ja tutaj robię #6 Da da da i L.H.O.O.Q.
Potem kazali robić ikonkę. To taki mały kwadracik, który się pokazuje na górze strony, jak ktoś otworzy zakładkę z Randkami. Widzicie? Wygląda znajomo? No niedziwne, bo po kilku mocno nieudanych próbach dałam sobie spokój i wstawiłam w końcu ten sam nagłówek, co to go nie ma. Nic nie można przeczytać, ale przynajmniej jest żółto z jakimiś plamkami. Do czasu aż będę bardziej kreatywna.
A teraz kolejne zadanie: Czas stworzyć swój własny brand. Bądź jak Nike, Pepsi albo inne Ikea łamane przez Mc Donalds. Nie wszyscy muszą znać na pamięć każdy twój post, ale wszyscy muszą wiedzieć, że Randki z Frankiem Szwajcarskim to taka fajna marka. Jeden mały znaczek i od razu wiadomo, że to blog o Szwajcarii. No i super. Już nawet dwa rebrandingi w swoim życiu zrobiłam. Korporacyjnie, jeszcze mi za to zapłacili. Mam opanowane w małym paluszku.
Projekt odpalony, zespół w składzie : Kierownik projektu (to ja), grafik (ja), informatyk (ja), ekspert od branding (ja). Budżet -zero franka i zero złotówy (też ja). Pikuś. Nic prostszego.To teraz siedzę i się zastanawiam, co tu z tym brandem zrobić. Logo musi być, jak nic, bez logo dalej nie zajadę. Jakieś góry może, w końcu tu gdzie kamieniem nie rzucić to Alpy. Może flaga czerwona z krzyżem. Albo jakieś kropki. Albo ciapki. Albo abstrakcja rodem z Dada. W końcu rok dadaizmu mamy.
No i jak tak siedziałam i wymyślałam, co by tu z frankiem ciekawego wykombinować, to mi się wziął frank zbiesił i sam zrobił rebranding. Beze mnie. Po cichaczu, tylko z tą ladacznicą Banque National Suisse znowu mnie puścił kantem. To już drugi raz. Postanowił na wiosnę trochę szafę odświeżyć i zmienić image na nowy. Ledwo rok tu jestem, jeszcze się muszę przypatrywać, który to z franków mi z portfela wychodzi, a jemu się zmian zachciało na nowe wzory i kolorki.
Żebym się niczego nie domyśliła, to wszystko zaplanowała jego kochanica. Panna Bankowa Narodowa Szwajcarska ogłosiła konkurs na nowy wygląd mojego franka. Tak się Szwajcarzy w swoich oparach abstrakcji zapędzili, że pierwsze miejsce jakieś niewiadomo co zajęło. Trochę geometrii, trochę kubizmu, tu meteoryt, tam ziemniak, jeszcze układ rozrodczy ze sztabką złota. Sami zobaczcie: KLIK.
No nie, jednak aż tak metroseksualny frank to nie jest. Trochę z prawdziwej waluty jeszcze w nim zostało. Pierwsze miejsce oprotestowano i suma sumarum wygrała kolekcja z drugiego miejsca. Frank będzie trochę bardziej ogarnięty. Proszę, o tu można podejrzeć: KLIK. Pokaz mody otwiera pięćdziesiątka (to ta zielona z paralotnią i słonecznikiem/ siatkówką oka/ komórką jajową). Wychodzi na wybieg już kwietniu. Następne odsłony zaplanowano na pokazy mody w kolejnych latach, aż tak modni to Szwajcarzy nie są, żeby całą kolekcję na raz na rynek wypuścić.
A moje logo?
A no są 4 koncepcje. Chyba powinnam jakiś konkurs ogłosić. Które logo wam się podoba najbardziej? logo 1 logo 2 logo 3 logo 4
[blog_subscription_form]
Epopei uniwersyteckiej część 2: Co mi w głowie siedziało, żeby tak nazwać blog?
Miało być oczywiste, ale nie że osiołkowi w żłoby dano, tylko że sam sobie to siano znajdzie. W sensie, wiadomo, że o Szwajcarii, ale nie „Ja w Szwajcarii”, „Mój blog o Szwajcarii” kawa na ławę, tylko tak yntęligęntniej jakoś. No i wyszło jak kura pazurem.
Się nawinął akurat kryzys gospodarczy z nieszczęsnym frankiem w zeszłym roku, więc pomyślałam – o, frank szwajcarski. Przecież wszyscy wiedzą, co to frank szwajcarski. Od razu będzie wiadomo o co kam an, a przy okazji dwie pieczenie na jednym ogniu: że niby tak poważnie bo o gospodarce, ale te randki to trochę finezji dodadzą. Więc wyszły Randki z Frankiem S. Nie szwajcarskim, bo by za długo było, poza tym przecież każdy wie, co to frank, to co mam się rozpisywać.
Po czym się okazało, że jednak nie wie. Ten Frank S. to twój chłopak w Szwajcarii? Profil matrymonialny dla Szwajcarów i Polek zakładasz na tych randkach? Jeszcze lepiej było po angielsku – Dating Frank S. – i dostałam słodkie propozycje spotkań towarzyskich z Tobago, Honolulu i Nibylandii. Kiedy nawet moja wszystkowiedząca szwajcarska połówka nie załapała, że to o jego walucie krajowej miało być, to zapadła decyzja -trzeba frankowi dopisać pełne nazwisko, inicjały nie wystarczą. I tak zostały Randki z Frankiem Szwajcarskim. Dla oczywistej oczywistości doszedł jeszcze dopisek „Szwajcaria made in Poland”. Propozycji matrymonialnych na szczęście coraz mniej. Jedną zresztą przyjęłam.
I jeszcze jakieś zdjęcie zobowiązujące do tytułu muszę wstawić. Frank, czy randka? Dobra, randka – nad Renem.
Ps. Ten na górze to nie Frank S. Żeby nie wyszło, że taka materialistka ze mnie, dziubka z polską złotówką też sobie nie robię.
[blog_subscription_form]
Wszystko miało być tak pięknie. Stopniowo zbliżaliśmy się z Frankiem S. coraz bardziej do siebie i chociaż wciąż pozostawałam nieco nieufna do jego sztywnych, szwajcarskich zasad i nudnej stabilizacji, to jednak podjęłam decyzję, że na najbliższy czas zwiążemy się ze sobą na stałe. Ja i Frank, moja polska pensja i szwajcarskie wydatki. I nagle, kiedy wydawało mi się, że nasze wspólne życie jest już zaplanowane, w zimowy styczniowy poranek Frank postanowił mnie zdradzić. I to nie z byle kim. Ta niewdzięcznica, Banque Nationale Suisse* postanowiła go uwolnić, rujnując życie nie tylko kilkuset tysiącom frankijskich kredytobiorców w Polsce i Europie. W ciągu kilku godzin stabilny frank za 3,5 zeta skoczył do ponad 4,5 zł., a moja ciężko zarobiona polska pensja, która przez następne miesiące miała być pieczołowicie wydawana w Szwajcarii, nagle straciła na wartości prawie jedną trzecią.
I wszyscy zaczęli zadawać sobie pytanie: Dlaczego? Warum? Perche? Pourquoi? Dlaczego Franku nam (mi!!!) to zrobiłeś? Komu zależało na tym, żeby nie utrzymywać dalej sztywnego kursu Franka do Euro? Giełda w Szwajcarii szalała na spadkach, wartość rodzimego eksportu spadła o kilka miliardów, a Szwajcarzy byli równie zaskoczeni decyzją swojego (przepraszam, swojej ) „La Banque” co reszta świata.
Odpowiedzi udzieliła mi niezawodnie moja lepsza, szwajcarska połówka – po prostu Szwajcarii znudziło się dopłacać wiecznie do kursu Franka. La Banque uznała, że rynek da sobie radę sam i nie musi już go więcej utrzymywać ze swoich funduszy. Niewdzięczna kochanka.
Po tej decyzji moja relacja z Frankiem przestała być już taka intymna. Zachowanie Franka było na bieżąco komentowane w prasie i telewizji, a ja słyszałam stłumione pokątnie głosy: Aaa… to ona ma SZWAJCARSKIEGO chłopaka.
Nawet w pracy, na widok mojej dynamicznie powiększającej się sytuacji osobisto-rodzinnej usłyszałam na zebraniu – a jakże – finansowym : Wiesz, stosownie do okoliczności, to powinnaś nazwać syna FRANK.
I kto teraz powie, że Szwajcaria jest nudna?
* Narodowy Bank Szwajcarii czy też Schweizerische Nationalbank nie brzmi odpowiednio dramatycznie w tej historii zdrady. Za przykrą niespodziankę mogę ewentualnie winić Banca Nazionale Svizzera (bo to też „ona”, a nie „on”), ale kto by tam ufał bankowi pisanemu po włosku.
Ps: Szwajcarzy to jednak jajcarzy. Po tym, jak emocje trochę opadły, reklamują tanie wakacje w Europie dzięki „obniżce Euro”. Ha ha, no bardzo śmieszne.
[blog_subscription_form]
O co chodzi z tym Frankiem Szwajcarskim i kryzysem finansowym?
Wszystko miało być tak pięknie.
Stopniowo zbliżaliśmy się z Frankiem Szwajcarskim coraz bardziej do siebie. Chociaż wciąż pozostawałam nieco nieufna do jego sztywnych, szwajcarskich zasad i nudnej stabilizacji. Podjęłam jednak decyzję, że na najbliższy czas zwiążemy się ze sobą na stałe.
Ja i Frank, moja polska pensja i szwajcarskie wydatki.
Kto wywołał kryzys finansowy w Szwajcarii?
I nagle, kiedy wydawało mi się, że nasze wspólne życie jest już zaplanowane, w zimowy styczniowy poranek Frank postanowił mnie zdradzić.
I to nie z byle kim. Ta niewdzięcznica, Banque Nationale Suisse* postanowiła go uwolnić, rujnując życie nie tylko kilkuset tysiącom frankijskich kredytobiorców w Polsce i Europie.
W ciągu kilku godzin stabilny frank za 3,5 zeta skoczył do ponad 4,5 zł. Moja ciężko zarobiona polska pensja, która przez następne miesiące miała być pieczołowicie wydawana w Szwajcarii, nagle straciła na wartości prawie jedną trzecią.
I wszyscy zaczęli zadawać sobie pytanie: Dlaczego? Warum? Perche? Pourquoi? Dlaczego Franku nam (mi!!!) to zrobiłeś?
Komu zależało na tym, żeby nie utrzymywać dalej sztywnego kursu Franka do Euro?
Giełda w Szwajcarii szalała na spadkach. Wartość rodzimego eksportu spadła o kilka miliardów. Szwajcarzy byli równie zaskoczeni decyzją swojego (przepraszam, swojej ) „La Banque” co reszta świata.
Dlaczego Frank Szwajcarski zdradził Euro?
Odpowiedzi udzieliła mi niezawodnie moja lepsza, szwajcarska połówka. Po prostu Szwajcarii znudziło się dopłacać wiecznie do kursu Franka. La Banque uznała, że rynek da sobie radę sam i nie musi już go więcej utrzymywać ze swoich funduszy. Niewdzięczna kochanka.
Co można zrobić w takiej sytuacji? Można założyć blog o Szwajcarii!
Po tej decyzji moja relacja z Frankiem przestała być już taka intymna. Zachowanie Franka było na bieżąco komentowane w prasie i telewizji. Ja za to słyszałam stłumione pokątnie głosy: Aaa… to ona ma SZWAJCARSKIEGO chłopaka.
Nawet w pracy, na widok mojej dynamicznie powiększającej się sytuacji osobisto-rodzinnej usłyszałam na zebraniu – a jakże – finansowym : Wiesz, stosownie do okoliczności, to powinnaś nazwać syna FRANK.
I kto teraz powie, że Szwajcaria jest nudna?
* Narodowy Bank Szwajcarii czy też Schweizerische Nationalbank nie brzmi odpowiednio dramatycznie w tej historii zdrady. Za przykrą niespodziankę mogę ewentualnie winić Banca Nazionale Svizzera (bo to też „ona”, a nie „on”), ale kto by tam ufał bankowi pisanemu po włosku.
Ps: Szwajcarzy to jednak jajcarzy. Po tym, jak emocje trochę opadły, reklamują tanie wakacje w Europie dzięki „obniżce Euro”. Ha ha, no bardzo śmieszne.