Moje dzieci są dwujęzyczne. A właściwie trójjęzyczne

Moje szwajcarskie dzieci są trójjęzyczne.

Posługują się w miarę biegle i zrozumiale po polsku, włosku i po niemiecku.

W miarę biegle uwzględniając oczywiście ich wiek, bo jedno ma trochę ponad dwa lata, a drugie trzy i pół. O teorii względności z nimi nie porozmawiam, ale już o tym, co dzisiaj jadły na obiad i co nowego słychać u Misia Uszatka – jak najbardziej.

Chociaż, kto ich tam wie.

Może w żłobku rozmawiają z nimi po niemiecku o Einsteinie, w końcu mieszkamy w Bernie, które bardzo lubi się chwalić swoim najsłynniejszym obywatelem.

W każdym razie ja na pewno tego nie zrozumiem, bo w przeciwieństwie do moich dzieci nie znam dialektu berneńskiego.

Nie jestem wcale nadambitną matką, która od pierwszych dni żłobka posyła dzieci do szkoły językowej. Tak nam wyszło z konfiguracji rodzinno-geograficznej i tak mają od urodzenia.

Z mamusią po polsku, z tatusiem po włosku (bo pochodzi z tej „innej”, włoskiej Szwajcarii), a dzięki żłobkowi śmigają po berneńsku.

Czy to dobrze, czy źle, że dzieci są wielojęzyczne?

W Szwajcarii to dosyć często spotykany fenomen.

Nie chodzi już wcale o to, że w samym kraju są 4 (praktycznie 3) oficjalne języki, więc dzieci muszą się ich uczyć w szkole, żeby się później z resztą kraju dogadać.

W Szwajcarii mieszka i zawsze mieszkało bardzo dużo cudzoziemców. Kiedyś – głównie napływowi pracownicy z sąsiednich Włoch, Francji, Niemiec oraz z Portugalii.

W ostatnich 20-30 latach – kilka fal uchodźców spowodowanych różnymi konfliktami na świecie.

A w ostatnim okresie to w głównej mierze wszelkiej maści specjaliści i ekspaci z branży IT, technologicznej itp, którzy zjeżdżają się tutaj dosłownie z całego świata.

25% obywateli mieszkających w Szwajcarii to cudzoziemcy, a kolejne 30% Szwajcarów jest obcego pochodzenia. Nic dziwnego, że wielojęzyczność występuje tu często.

Ja się osobiście bardzo cieszę, że moje dzieci rozmawiają nie tylko po polsku (lub też nie tylko po niemiecku).  Ale są też i tacy szwajcarscy rodzice, którym nie podoba się fakt, że ich dzieci oprócz dialektu i klasycznego niemieckiego (czyli tego zwykłego) muszą się jeszcze uczyć „drugiego” i „trzeciego” języka obcego.

Drugi i trzeci specjalnie są w cudzysłowiu, bo dialekty alemańskie to oczywiście część języka niemieckiego.

Nie jakiś oddzielny język szwajcarski, tylko dialekt języka niemieckiego. Więc jak dziecko posługuje się nim w domu z rodzicami, a w szkole rozmawia po niemiecku, to – wbrew temu, co niektórzy twierdzą – nie zna dwóch języków, tylko jeden.

Mimo że – przyznaję uczciwie – dialekty są absolutnie niezrozumiałe dla postronnego człowieka władającego tylko niemieckim.

I dlatego szwajcarscy rodzice postulują, aby dzieci uczyły się mniejszej ilości języków obcych.

A tymczasem ja swoje dzieci wspieram w tym, by były wielojęzyczne.

Jak sprawić, żeby dzieci mówiły (dobrze) trzema językami?

Ta wiedza jest nie tyle tajemna, co tak oczywista, że często po prostu  nie zwracamy na to uwagi. W końcu mówić każdy umie.

Poniżej zebrałam zasady, którymi kierujemy się w domu. Warto je przeczytać i się zastanowić, czy w Waszej wielojęzykowej rodzinie też panują podobne.

Jeden rodzic =  jeden język

Podstawowa zasada brzmi: jeden rodzic = jeden język.

Jeżeli mamy w rodzinie (tak jak w mojej) rodziców wielojęzycznych, to ZAWSZE i konsekwentnie należy rozmawiać z naszymi pociechami tylko w jednym z nich.

Mama tylko jak Kochanowski pod lipą, a tata cytuje Dantego w oryginale. Nie można sobie odpuszczać, że czasami trochę w jednym, trochę w drugim, a jeszcze może po angielsku zrobię wstawki, to oswoję berbecia z nowym językiem.

Dzieci z językami stosują bardzo prostą zasadę : używają tego, którego im łatwiej używać.

A jeżeli wyłapią, że można do mamy i taty mówić tym samym językiem, to szybko sobie wybiorą tylko jeden i drugiego nie będą chciały stosować.

Czy to oznacza, że ja nigdy nie mówię po włosku, lub też po niemiecku przy dzieciach? Absolutnie nie.

Po prostu DO DZIECI nigdy nie mówię w innym języku, niż polski.

Tę samą zasadę stosuje mój mąż. Mimo, że ze sobą rozmawiamy po polsku, a w gronie znajomych w każdym możliwym innym języku, to do dzieci zwraca się tylko i wyłącznie po włosku.

Zasady mają to do siebie, że rządzą nimi wyjątki.

My też stosujemy wyjątki, dokładnie dwa.

Jeden to czytanie książeczek, a drugi zabawa z gadającymi ludzikami i misiami.

Obydwie wprowadziliśmy dopiero wtedy, kiedy dziecie już dobrze rozumiały, że mówimy innymi językami.

A wyjątki polegają na tym, że książeczki czytamy czasami w oryginale. Tata – po polsku, a ja po włosku. Ale jeżeli omawiamy, co jest w tych książeczkach (czyli zwracamy się bezpośrednio do dzieci) – to już każde w swoim własnym języku.

Zabawa z gadającymi zabawkami to taka, że nie mówię ja, tylko ludzik Lego albo miś, albo każda insza lala. Wtedy zabawki mogą mówić w każdym języku, jaki im się podoba, bo tylko tylko zabawa, a nie „na serio”.

Jakimś cudem dzieciom się to nie miesza, bo wiedzą, że mama tak mówi tylko na niby.

Uczę dzieci polskiego

To zdawałoby się jest banał, ale tak wcale nie jest.

Swoje dzieci uczę polskiego. Nie mówię, tylko uczę. Wyszłam z tego prostego założenia ucząc się sama niemieckiego.  To, że do mnie ktoś mówił po niemiecku i ja go rozumiałam, nie oznaczało wcale, że powiem to samo i tak samo bez najmniejszego problemu.

Dlatego nie wierzę w zasadę „osłucha się i samo zacznie mówić”.

Uczę dzieci języka aktywnie i jestem nie tylko mamą mówiącą po polsku, ale i naczycielką.

Poprawiam błędy w odmianie i źle wypowiadane słowa.

Podpowiadam, jak nie mogą się sami dobrze wysłowić.

Wymuszam, żeby powtarzały po mnie, jak popełnią błędy. Ktoś się może zapytać – jak to wymuszam? Ano normalnie, przypalam stopy rozżarzonym żelazem i zamykam w ciemnej piwnicy ze szczurami, aż nie powiedzą dobrze.

Takie klasyczne metody wychowawcze.

Albo jak to nie zadziała to po prostu się pytam dziecia: Umiesz powiedzieć tak jak mama?

Dzieci, jak wiadomo są z natury bardzo ambitne a przy okazji nie wyłapią podstępnego triku rodzicielki, więc zawsze, ale to absolutnie zawsze odpowiedzą TAK.

I wtedy rozwijam swój chytry i misternie obmyślony plan i mówię: To powiedz, jak mama.

Działa.

Nie uczę dzieci niemieckiego

I tutaj jestem bardzo konsekwentna.

W niektórych państwach zachęca się rodziców (lub wręcz zmusza), żeby mówili do dzieci w języku urzędowym,  nie swoim ojczystym. To ma pomóc dzieciom w nauce języka obcego. Niekoniecznie.

Szwajcarscy językoznawcy zwracają uwagę na bardzo ważną rzecz – i jak się z nimi zgadzam.  Każdy język ma strukturę zdania. Ba, większość języków ma nawet dość podobną (czasownik, rzeczownik, czas przeszły, teraźniejszy itp).

Jeżeli dziecko nauczy się logiki jednego języka, będzie mu o wiele łatwiej zrozumieć logikę budowy zdania każdego kolejnego. Co zrozumiałe, najłatwiej jest nam się posługiwać naszym językiem ojczystym i dlatego to w tym języku powinniśmy się do niego zwracać i tego języka go uczyć. Przekazywać wszelkie niuanse językowe i mówienie „między wierszami”.

Dlatego nie będę mówiła do dzieci po niemiecku, nawet jeżeli ktoś uzna, że mieszkając w Szwajcarii  powinnam uczyć dzieci niemieckiego/włoskiego/francuskiego.

A co, jak im się pomiesza?

Mój znajomy powiedział kiedyś: „Ciekawe, kiedy im się to wszystko popi..przy”

Otóż wcale im się nie posoli, nie pochrzani ani nie pomusztarduje.

Oczywiście, moje dzieci też czasami używają zamiennie słów, tworzą też czasami całkiem nowe, na bazie innego języka. To całkiem naturalne, a dla nas – nawet zabawne.

Czy ktoś wie, co oznacza po włosku kapturro? To kaptur w wersji trzylatka (powinno być cappuccio).

Podobnie stworzył basenno (piscina), balonno (palloncino) oraz idę do kuchni kochać (po niemiecku – kochen).

Jak sprawić, żeby dzieci rozróżniały, w którym języku jest dane słowo? U nas w domu sprawdził się świetnie system „mama mówi- tata mówi”. Mama mówi kaptur, a tata mówi cappuccio.

W ten sposób uczymy ich, że obydwa słowa są prawidłowe, tylko inne osoby je stosują.

Bajki i książeczki w nauce języka

Nie jestem zwolennikiem oglądania bajek, a szczególnie tych obcojęzycznych. .

Niektórzy rodzice uważają, że oglądanie bajek w nowym języku jest świetną formą nauki. Ja uważam wręcz całkiem odwrotnie.

Bajki uczą dzieci języka biernego, bez interakcji i komunikacji. Słuchania, ale nie odpowiadania.

Nawet w przypadku dzieci jednojęzycznych zauważono, że zaczynają później mówić, jeżeli w domu non stop włączony jest telewizor. Telewizor gada, ale nie słucha. Nie można mu zadać pytania, opowiedzieć, co się widzi na ekranie. To po co do niego mówić?

Z książeczkami jest dokładnie odwrotnie. Każdy rodzić, który ma małe dzieci przyzna mi rację – jak ciężko jest czasami dokończyć choć jedną stronę czytania, kiedy berbeć co chwilę wyskakuje z uwagą, pytaniem lub zaczyna opowiadać po swojemu. To denerwujące, ale do nauki języka sprawdza się znakomicie.

Każde dziecko jest inne

Kolejny banał, który ja odkryłam dopiero przy drugorodnej.

Mój pierworodny księżnic (forma męska od księżniczki, copywrite by trzylatek) zaczął mówić pierwsze wyraźne słowa, jak skończył półtora roku. Najpierw po polsku, potem po włosku, a na końcu po niemiecku.

Gadał jak najęty, powtarzał wszystko, co mu przyjdzie do głowy. Nieskładnie, przekręcając litery i tworząc hybrydy takie, że tylko po ciężkiej narkozie do zrozumienia. Czyli normalka.

Uważałam, że skoro moje dziecię jest takie genialne, to dokładnie tak samo mają wszystkie inne dzieci.

A tymczasem druga w kolejce księżniczka, do drugiego roku życia cicha jak spokojnego wody oceanu.

Nic i nic, aż tu nagle rozwiązała jej się gadatka. Płynnie i bez przekręcania, od razu pełnymi zdaniami. W dodatku w trzech gadatkach naraz, bo po polsku, włosku i niemiecku w tym samym czasie.

I cały czas tak ma. Nie próbuje, nie powtarza po tysiąc razy. Słucha, aż jest pewna, że to dobre słowo i dopiero wtedy go wypowiada.

Z tego wniosek jest prosty – prawdopodobnie sposobów na rozgadanie dzieci jest bardzo dużo.

Mama po polsku, tata po włosku, a dzieci? A dzieci po niemiecku

Nie mam się co łudzić, ani co oszukiwać.

Dla moich dzieci niedługo pierwszym językiem będzie niemiecki, czy tego chcę, czy nie.

Nie ma na to wpływu absolutnie to, jak często (ja albo tata) do nich mówimy po polsku/włosku. Raczej to, że w gronie dzieci rozmawiają po niemiecku. Powoli też zaczynają przynosić niemiecki do domu i w tym języku rozmawiać między sobą. Mimo, że o wiele większy zakres słów mają po polsku, czy włosku, bo z tymi dwoma językami mają więcej styczności, niż z niemieckim.

Właściwie to język ojczysty nie powinien się nazywać ojczysty, ani Muttersprache, czy też madrelingua, tylko język koleżeński.

Dzieci mówią w takim języku, w jakim porozumiewają się ich koledzy, a nie mama czy tata.

I po co właściwie to wszystko? Każdy się może nauczyć języków obcych.

Dla uściślenia dodam, że ja też znam parę języków. Dokładnie sześć.

W przeciwieństwie jednak do moich dzieci, musiałam się ich wszystkich nauczyć sama, z książek. Moje dzieci mają coś, czego ja nigdy nie będę miała.

Mają w głowie mały pstryczek, który umożliwia im płynne przeskakiwanie z jednego języka na inny. Potrafią bez zająknięcia zacząć zdanie po polsku patrząc na mamę, by skończyć płynnie po włosku, bo akurat tata wydał się w tej chwili ważniejszy.

Co w sumie oczywiste, jeżeli akurat się rozprawia o ciężarówkach i przyczepach. Co to za rozmową z babą o kołach.

Moje dzieci słuchają po berneńsku, jak ich chwalą panie przedszkolanki, by to samo zaraz powtórzyć mi po polsku. I wracają bez zastanowienia się na berneński.

Ja znam języki szufladkowo. W mózgu mam szufladki, a w każdej inny język. Jak mówię jednym to otwieram jedną szufladkę, a jak chcę się przerzucić na inny, to muszę mieć czas na zastanowienie się, żeby tę szufladkę zamknąć, a otworzyć inną.

Trzy języki to pikuś. A co, jak w domu są cztery?

Jeżeli komuś się wydawało do tej pory, że nasza rodzina jest wyjątkowa, to go wyprowadzę z błędu.

Istnieją jeszcze lepsze konfiguracje: do mamy w jednym, do taty w drugim, mieszkamy w kantonie/państwie gdzie obowiązuje trzeci, a rodzice między sobą… w czwartym. Bo to wcale nie oczywiste, że w tym językowym trójkącie jest jakiś wspólny język.

Jak sobie wtedy poradzić?

Ha!

Nie wiem…

A ktoś z Was wie?

Trójjęzyczność dzieci

Jeżeli podobał Ci się ten artykuł, zapisz się do newslettera, a powiadomienie o kolejnych wpisach dostaniesz zawsze na maila.

Możesz też ocenić ten artykuł, lub podzielić się nim ze znajomymi, służą do tego takie śmieszne przyciski na dole.

A może chcesz jeszcze poczytać o wychowywaniu dzieci w Szwajcarii i nauce języka? Proszę bardzo, do wyboru, do koloru:

 

Czego się musiałam nauczyć, jako matka szwajcarskiego dziecka?

Czym się różnią polskie dzieci od szwajcarskich?

Wieża Babel na glinianych nogach? O językowej wojnie szwajcarsko-szwajcarskiej z angielskim w tle

Czy język może być uparty jak osioł? Dlaczego nie mogę się nauczyć niemieckiego?

Czy ja mówiłam, że nie znam niemieckiego? Ha! To już znam!

2 odpowiedzi na “Moje dzieci są dwujęzyczne. A właściwie trójjęzyczne”

  1. 4 języki mam nadzieję to właśnie czeka moje dzieci…jestem w ciąży, mieszkamy w Szwajcarii mój mąż jest Włochem, ale na codzien rozmawiamy ze sobą po angielsku…jak nam się to uda i czy się uda…na pewno będzie to ciekawe doświadczenie a czas pokaże ?

Leave a Reply

%d bloggers like this: