*Artykuł zmodyfikowany. Oryginalnie ukazał się 12 listopada 2019 na blogu Szwajcarskie Blabliblu.
Nieznane strony Berna
Berno to administracyjna stolica Szwajcarii, piąte miasto pod względem wielkości w tym małym, alpejskim kraju.
Jest wpisane na listę światowego dziedzictwa Unesco, znane z przepięknej, średniowiecznej starówki, wielu ulicznych fontann i dwóch symboli miasta – misiów i wieży zegarowej Zytglogge.
O tym wszystkim można przeczytać w Wikipedii i każdym przewodniku turystycznym.
Ale Berno ma też swoje tajemnice. Historie znane tylko wyjątkowo dociekliwym turystom.
Czy słynna Zytgloge to na prawdę wieża zegarowa? Jak długo mieszkają już misie w Bernie?
Zapraszam na zwiedzanie stolicy Szwajcarii od kuchni i od podszewki.
O degeneratach, zniszczonych wojną ludziach, o złych nazwiskach i o tym jak polityka może wpływać na sztukę. Oraz o tym, jak trudno 70 lat po wojnie osądzić jednoznacznie, że białe jest białe, a czarne jest czarne.
Myślicie, że będzie o aktualnej sytuacji w Polsce, żołnierzach wyklętych i konflikcie z Izraelem i Ukrainą?
Otóż nie, ta historia dotyczy Szwajcarii. I tak jak w thrillerach Hitchcocka najpierw będzie trzęsienie ziemi, a potem napięcie wzrośnie.
A wszystko zaczęło się całkiem niewinnie od pewnego spotkania w pociągu z Zurychu do Monachium w 2010r.
Berno się zapycha. Niby małe, niby mieszkańców tu co kot napłakał, a jednak szturmują i szturmują dworzec kolejowy, aż (nie)miło. Rajcy miejscy uchwalili, że nie ma ten tego, trzeba zakasać rękawy, się wziąć do roboty i stary dworzec rozbudować. Nawet oficjalną fetę urządzili z okazji rozpoczęcia prac budowlanych, też się przeszłam, a co, balony rozdawali. Rozpisują się o tym oczywiście w gazetach, bo berneński dworzec to drugi największy dworzec kolejowy w Szwajcarii, obsługujący dziennie 270 tysięcy pasażerów, a projekt zakłada wpuszczenie pociągów lokalnych pod istniejące obecnie tory dla pociągów dalekobieżnych. Przypomnieli w gazetach, jak to drzewiej bywało, jak ten dworzec wyglądał kiedyś i teraz i wtedy mnie olśniło. Szwajcarzy byli głupi! Tak samo głupi jak Polacy! Czytaj dalej „Czego Johannes się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał. Oraz o tym, jak Berneńczycy budują swój nowy dworzec”
Taka sytuacja: Wściekła na cały świat rzucasz wszystkimi możliwymi talerzami o podłogę, przeklinając, że masz ich w szafce tak mało, bo frustracja nie ustępuje. Potem idą na ścięcie kubki, półmiski, wiszące na ścianie pamiątkowe talerze z egzotycznych podróży, patera po cioci Basi i kamionkowy dzban na ogórki kiszone.
Ufff. Już? To zostaje tylko problem, co z tym całym bajzlem teraz zrobić. Czytaj dalej „O psie, co wkroczył na wyżyny sztuki”
Raz, dwa, trzy, cztery,
maszerują oficery.
Pięć, sześć, siedem, osiem,
Wszyscy mają wszystko w nosie.
Takim o to wdzięcznym wstępem doszliśmy do części ósmej zadania szkolnego z uniwersytetu: wybierz na chybił trafił jedno z głupich, nic nie znaczących powiedzonek i napisz o tym post. Moje na chybił trafił było dopiero trzecie, bo dwa pierwsze były do kitu („Najmniej uczęszczana droga” i „Każda kobieta ma styl”). Pomagając trochę losowi wybrałam – „Zupa z alfabetu”. Ugotuj zupę ze Szwajcarii, dodając po jednej literze. Ale jazda. No to jedziemy: A jak Airolo – to po drugiej stronie tunelu Gottarda, najdłuższego w Szwajcarii, bo to dziura długa na 16 km. Po pierwszej stronie jest Goeschenen i 3 lata mi zajęło, żeby się nauczyć, gdzie jest pierwsza strona, a gdzie druga. Moja mądrzejsza szwajcarska połówka zawsze mówiła „co brzmi bardziej włosko, a co niemiecko?”. Serio? Że niby Airolo takie włoskie? B jak Barn – czyli misie w Bernie. Tu wiele wyjaśniać nie trzeba, wiadomo, że stolyca (bo tłukę o tym namiętnie w co drugim poście), poza tym ostatnio MOJA stolyca
C jak Cailler – nie bez powodu czekolada też jest na C. Nie wiem, czy Cailler to najlepsza czekolada w Szwajcarii, ale można zwiedzić ich fabrykę za jedyne 12 FR i obżreć się słodyczami po uszy. Dla mnie argument wystarczający. D jak demokracja bezpośrednia – jedyna taka w świecie. Zamiast olać wybory, jak porządna większość prawdziwych obywateli na tym globie, organizują narodowe referenda, głosują w nich i jeszcze ustanawiają nimi prawa. Na przykład takie, ile może zarabiać prezes prywatnej spółki, lub ile ma wynosić opłata za winietę. E jak Edelweiss – czyli szarotka. Polscy górale wciskają szarotki do zakładek do książek dla dzieci (bo to takie ładne górskie kwiatki), nawet Hitler zaadoptował ją na nazwę nazistowskich rycerzy „Piraci Szarotki”, ale Szwajcarzy opanowali szarotkomanię do perfekcji: koszule narodowe mają rzucik w szarotkę, kosmetyki są z szarotek, wojacy sobie naszywają szarotkę na pagony, stalowe ptaki lotnicze nazwali Edelweiss Air a każdy folklorystyczny bibelocik dla turysty musi mrugnąć białym oczkiem. F jak Frank – szwajcarski oczywiście.Gdyby nie kryzys z frankiem, nie byłoby Randek z Frankiem Szwajcarskim. Ale smuta by była ;( Wiwat kryzys!!! G jak Gruyere – ser to mało powiedziane. To jest ser przez duże S. Klasyczny śmierdziuch szwajcarski, nie do podrobienia. H jak Heidi – taka alpejska dziewczynka z bajek dla dzieci z warkoczami, domkiem w górach i krowami. Wiedzieliście, że Heidi jest ze Szwajcarii? I jak imigracja – nie wiem, czy te Szwajcarki takie brzydkie, czy też Szwajcarzy tacy mało namiętni, ale jedni i drudzy się na potęgę żenią z zagramanicznymi. Oficjalny poziom imigracji wynosi 20%, ale nie wlicza się do nich zeszwajcarszczonych żon i mężów, a tym bardziej półzeszwajcarszczonych dzieci. A może ci Szwajcarzy dogadać się ze sobą nie mogą? Nie dziwne, jak mają 4 oficjalne języki. J jak jabłko – to jabłko, co to je Wilhelm Tell przestrzelił z kuszy, celując w głowę swojego syna. Szwajcarzy są bardzo dumni z celnego oka swojego przodka i postawili mu nawet w tym miejscu kapliczkę Tellsplate. Kapliczka, kapliczką, ale widoki ładne nad Jeziorem 4 kantonów, więc robimy sobie tam zawsze zdjęcia. K jak konkurencja – nie istnieje. Szwajcarzy są tak wierni raz wybranej marce, że jakikolwiek podbój rynku, dywersyfikacja, czy próba przeciągnięcia do przeciwnika spali na panewce. L jak li – szwajcareczki i szwajcarkochłoptasie doczepiają w niemieckim dialekciku końcóweczkę li do każdego słóweczka, żeby było bardziej słodziuteńko. Tak więc śpią w chateczkach na łóżeczkach, popijają kawusię z cukierusiem, zajadając krłasonciki z dżemikiem lub czekoladeczką. Upijają się piwusiem w barusiach, tylko wieczorkami litują się nad swoim li i chrapią już bez zmiękczenia. M jak Matternhorn – Król górskich królów i cesarzowa alpejskich cesarzowych. Bo kto w końcu powiedział, że Matternhorn to facet, a nie kobietka? Najsłynniejszy czterotysięcznik w Szwajcarii, doczekał się nawet własnego obrazu w galerii sztuki Toblerone.
N jak narty – właściwie miało być H jak hokej, ale H jest już zajęte przez Heidi. Narty, hokej, biegówki, rower – sporty narodowe Szwajcarii. Każdy umie, każdy ćwiczy, a potem same Dziarskie Babcie i Dziadki. Ps: Wczoraj polski Dziarski Dziadek, Antoni Huczyński, obchodził 93 urodziny. Złożyliście życzenia? O jak Ordnung muss sein – kwintesencja Szwajcarii. Porządek to Musi Być, ale nie taki byle jaki jak Niemczech – prawdziwy, niepowtarzalny i szwajcarski. P jak Podatki – jak działają podatki w Szwajcarii to pytanie ściętej głowy, nikt nie rozumie. Każdy kanton ma inne, każdy ustala własne zasady rozliczeń, a różnica może wynosić kilkanaście tysięcy franków. R jak Renzo Piano – słynny architekt, takie ładne budyneczki zaprojektował, np Fundację Beyeler w Bazylei lub Centrum Paula Klee w Bernie
S jak schwuetzer duetsch – chyba się w końcu nauczyłam to pisać. Mówić nadal nie, bo jak ktokolwiek myślał, że jest to dialekt niemieckiego i można go opanować, to chyba był pijany T jak trąby – trąby, tuby i tamburyny. Nieodłączny zestaw małego i dużego Szwajcara podczas karnawału. Każdy dmie, jak umie, przy okazji wdziewając wdzięczne wdzianko minionka lub krokodyla. Do wyboru do koloru.
This slideshow requires JavaScript.
U jak UN – ONU lub ONZ. Organizacja Narodów Zjednoczonych, jakby ją zwał w różnych językach, ma swoją europejską siedzibę w Genewie. V jak Victoria Secret – taki kanton w Szwajcarii, dla niepoznaki używający też nazwy Vallais (Walis). Co nie zmienia faktu, że podpisuje się jako VS. Victoria Secret. W jak winieta samochodowa – fenomen Europy. Niby się płaci 40 FR, ale na rok, a za to można śmigać perfekcyjnym szwajcarskim asfaltem na górskich serpentynach bez ograniczeń. Od prawie 30 lat w tej samej cenie, bo Helweci w referendum odrzucają podwyżki. Sprytne. Y jak lodowiec – wiem, że się nie rymuje, ale lodowce zazwyczaj przyjmują kształt litery Y, a ponieważ jest ich coraz mniej, to należy im się szacunek i miejsce w zupie. Nawet na końcu alfabetu.
This slideshow requires JavaScript.
Z jak Zurych – niby nie stolica, a jednak tak jakby trochę, bo to najsłynniejsze miasto Szwajcarii. Zobaczyć Zurych i umrzeć. Dobra, przesadziłam, aż tak superancki to może Zurych nie jest, ale coś w sobie magicznego ma. Może ceny? Jeden hamburger i czarodziejskim sposobem cała pensja wyparuje z portfela
1. Bo to nie stolica
To znaczy to jest stolica, ale mało kto o tym wie, więc tak jakby się nie liczy. Co innego z Paryżem – każda napotkana na świecie dusza lub inna strzyga odpowie, że of kors Francja to Paryż i innych miast francuskich nie zna. A w Szwajcarii? Krowę z rzędem temu, kto wymieni Berno wśród znanych szwajcarskich miast. Zurych tak, Genewa też, pewnie jeszcze Davos i Klosters, bo tam na nartach zjeżdżała księżna Diana. Berno stolicą jest, ale taką administracyjną, a nie taką do której się pragnie pojechać na piwo i chałkę. 2. Berno to nie stolica mody
W Paryżu wszystkie paryżanki i paryżanie są ładnie ubrani. Nawet najbrzydszy facet jest facetem z klasą. Nawet najbrzydsza kobietka nosi się z codzienną elegancją, ale bez rosyjskiego kiczu. Berno za to zionie alternatywnym stylem ubierania się. Tak jakby hippisi obudzili się nagle w latach 90-tych, więc na wszelki wypadek nie noszą niczego modnego, ani ze swojej epoki, ani obecnej. Jest w tym pewny rodzaj nonszalancji, jest też i wygoda dla nowoberneńskich Polek – jakikolwiek tiszert i klapki niemającej-na-nic-czasu młodej mamy uchodzą za klas & szik, jeżeli założy się do tego słomkowy kapelusz. Tak żeby było po parysku. 3. Jest wieża, ale nie Eiffla
Nie, no wieża musi być. Co to za stolica Europy bez prawdziwej wieży zegarowej? Gdzieś się przecież trzeba umawiać na spotkanie i coś pokazywać cudzoziemcom. No więc w Bernie jest Zytglogge, całkiem zgrabna i sympatyczna wieża w środku miasta, co godzinę śpiewa z niej kogut, błazen bije w dzwon, misie się przechadzają w kółko. Eiffel nie ma ani koguta, ani błazna, a jednak wszyscy chcą koniecznie usmażyć się w prażącym słońcu czekając kilka godzin na wjazd na stuletnią kupę żelastwa. Biedna Zytglogge, pod nią nikt nie stoi z wytęsknieniem godzinami. Nawet pasażerowie czekający na tramwaj, bo jak wszystko w Szwajcarii, tramwaje jeżdżą regularnie co kilka minut. A to pech. 4. Dzieci chodzą po ulicach na bosaka
Głównie dzieci, chociaż dorośli czasami też. A jak od małego nie chodzą w butach, to jak się mają nauczyć, jak potem biegać po sklepach z ciuchami w dwunastocentymetrowych Laboutinach lub innych markowych kapciach? Kółko się zamyka, jesteśmy z powrotem w punkcie nr 2. Nie wiem, z czego wynika to umiłowanie do chodzenia na bosaka, ale nawet mi się podoba, bo – jak już wspomniałam wcześniej – moje japonki stają się częścią garderoby ĘĄ. Poza tym dzieci szybko wyrastają z butów i nie trzeba wiecznie kupować nowych. Czysta oszczędność, gdzieś te pieniądze trzeba odkładać, stąd tyle w Szwajcarii banków. Z brudnych stóp, jednym słowem. 5. Mieszkańcy się lubią
Do tego stopnia, że raz na jakiś czas któraś z dzielnic organizuje Dzień Dzielnicy. Lokalne sklepiki wychodzą na ulice, lokalne szafy i strychy prezentują swoje skarby na mini targach staroci, a domową lemoniadę można wypić na postawionej na środku skrzyżowania kanapie. Wszyscy się dobrze bawią i do siebie uśmiechają, więc to na pewno nie może być Paryż. Prawdziwi paryżanie chodzą po ulicach z wieczną miną „wisi mi to, bo mam nowe Laboutiny” a jedyny sąsiad, który ich lubi to właściciel najbliższej kawiarni na rogu, bo od lat piją u niego poranną kawę. Ich też obsługuje z miną „wisi mi to, bo mam kawiarnię” do czasu, gdy któryś z klientów odważy się nie przyjść na poranną kawę lub zmienić kawiarnię na inną. Obrażony właściciel nie omieszka mu tego wypomnieć, a paryżanin zmieni drogę do domu. 6. W Bernie mieszkają szwajcarscy Szwajcarzy
W dodatku mówią pseudoniemieckim berneńsko-szwajcarskim. Cudzoziemcy istnieją, miasto organizuje nawet dla nich kursy czytania i pisania oraz solidarności z mieszkańcami, ale na pewno nie jest to drugi Paryż, gdzie czasami ciężko dojrzeć Francuza w gąszczu turystów i imigrantów. Paryżanie są na tyle uprzejmi, że z pogardą będą udawać, iż nie rozumieją twoich francuskich wypocin, jeżeli nie są to wypociny na 100% perfekcyjne z dialektem z Montmarte. Berneńczycy natomiast nie udają, że nie rozumieją klasycznego niemieckiego z kursów w Deutchlandzie. Przeciwnie, odpowiedzą na każde Twoje pytanie, za to w mocno niezrozumiałym dialekcie berneńskim. Im bardziej będziesz się starał ich zrozumieć, tym bardziej dialektalnie i niezrozumiale będą sie wypowiadać. Jednoznacznie brak im paryskiej pogardy dla cudzoziemców. 7. W Bernie nie ma brudnego metra
W przeciwieństwie do Paryża, gdzie brudne stacje metra mają już swoją renomę. W Bernie nie ma brudnego metra. W ogóle nie ma metra, bo by się nie zmieściło. Są za to elektryczne autobusy i ekologiczne trolejbusy, która wcale nie produkują paryskiego smogu. A to pech. Nikt nie organizuje niedzieli czy poniedziałku bez samochodu, bo musiałby to być dzień bez roweru. Bo w Bernie samochód jest pasee.
O czym my, Polacy powinniśmy wiedzieć, a wcale nie wiemy.
Nieznane fakty o Szwajcarii
1. Stolica Szwajcarii to Zurych
Nie, a może jednak Genewa?
Surprise, surprise, jednak nie Zurych i nie Genewa, bo Berno. W Szwajcarii jest Berno? To Brno na Słowacji? Nie, to Berno w Szwajcarii.
Mało osób kojarzy nie tylko jaka jest prawdziwa stolica Szwajcarii, ale że w ogóle jest takie miasto.
Zurych to stolica biznesu i bankowości, Genewa – zegarków i organizacji międzynarodowych.
A Berno jest malutkie i słodkie, takie średniowieczne i nie lubi się chwalić tym, co ma najlepsze.
Natomiast ma zdecydowanie jedną zaletę nad pozostałymi: Jest na tyle małe, że można je przejść na piechotę. Ewentualnie przejechać wzdłuż i wszerz jedną linią tramwajową.
2. Trójkątne czekoladki z Matterhornu
Kojarzycie trójkątne czekoladki w żółtym długim opakowaniu z obrazem góry?
Możecie się przyznać, ja też nie wiedziałam, że Toblerone jest ze Szwajcarii a ckliwy obrazek to jeden z bardziej znanych szczytów, Matternhorn.
Zresztą słynny trójkątny kształt czekoladki inspirowany jest właśnie szczytem Matterhornu.
Kto nie wierzy, wystarczy żeby wjechał pociągiem do bezsamochodowego Zermatt. Stamtąd kolejką zębatą do Goernergrat i już może chrupać tobleronową czekoladę z widokiem na Matternhorn.
Oraz dwadzieścia innych czterotysięczników.
3. Słynne szwajcarskie sery
Z Holandii jest gouda, z Francji camembert, z Włoch mozarella, a ze Szwajcarii?
No, jaki serek, kto wie?
Niby Szwajcaria to krowy i alpejskie hale, ale serów helweckich w ogóle nie znamy.
W takim razie pierwsze koło ratunkowe.
Emme, rzeka w kantonie berneńskim.
Nic?
Ok, niech bedzie drugie : Emmental, dolina rzeki Emme.
Teraz będzie już prosto: dla jeszcze-nie-kumających, trzecie koło ratunkowe: Emmentaler.
Ta dam! Swojsko brzmiący emmentaler z supermarketu jest już w koszyku.
Do koszyka dorzucić trzeba jeszcze Gruyere, Vacherin, Tomme i Appenzeller.
I jeszcze kilkanaście innych, równie śmierdzących i równie przepysznych, a właściwie smaczniejszych, bo emmentaler mocno już komercyjny, a i smak taki mało charakterystyczny.
O serach można by długo, bo bez serów Szwajcarii nie ma, więc dla przypomnienia: