Zermatt z widokiem na Matterhorn. Koleją przez Szwajcarię

Zermatt – od rolniczej wioski do mekki alpinistów

Zermatt to początkowa stacja trasy panoramicznej pociągu Glacier Express. Dziś jedno z najsłynniejszych miasteczek w Szwajcarii, głównie z dwóch powodów.

Powód numer dwa to fakt, iż Zermatt jest całkowicie wyłączony z ruchu pojazdów spalinowych. Jedyna możliwość dojazdu to pociąg z/przez Visp. W dolinie uświadczymy jedynie małe elektronicznie autka, które służą też za taksówki lub mini-autobusy. Ale to tylko dla leniwych, bo samo miasteczko w sobie nie jest duże i przeznaczone głównie do ruchu pieszego.

Powód numer jeden – to Matterhorn. Król Alp.

Majestatyczna piramida i leżące u jej stóp Zermatt to bohaterowie trzeciej części serii Koleją przez Szwajcarię.

Czytaj dalej „Zermatt z widokiem na Matterhorn. Koleją przez Szwajcarię”

Koleją przez Szwajcarię. Pociąg panoramiczny Glacier Express

Nie podróżuje się po to, by przyjechać, tylko po to, by podróżować.

Gdyby Johann Wolfgang Goethe żył 100 lat później, te słowa wypowiedziałby z pewnością o Glacier Express.

Zapraszam na czwartą część podróży Koleją przez Szwajcarię.

Glacier Express – piękno podróży samej w sobie

„Lodowcowy Express” przemierzający Szwajcarię z zachodu na wschód wzdłuż Alp to najpiękniejszy – ale jednocześnie najwolniejszy pociąg ekspresowy w kraju. Dokładnie tak, jak powiedział Goethe – jego celem nie jest przybycie do celu podróży.

Celem Glacier Express jest podróż sama w sobie.

Czytaj dalej „Koleją przez Szwajcarię. Pociąg panoramiczny Glacier Express”

Koleją przez Szwajcarię – GoldenPass Line z Interlaken do Montreux

Pociągi mają w sobie pewien urok, a Szwajcaria do perfekcji opanowała uprzyjemnianie podróży na trasach prowadzących przez najpiękniejsze zakątki kraju.

Jeżeli dołożymy do tego podróż pociągiem panoramicznym, z widokiem jak z kabiny maszynisty, czy też pociągiem nostalgicznym z Belle Epoque – to nasza podróż stanie się przyjemnością samą w sobie.

Zapraszam na odkrywanie Szwajcarii z okien pociągu – ale nie tylko. Po drodze opowiem Wam o tym wszystkim, co warto wiedzieć, aby nasza przygoda nie była tylko podróżą po torach. Jestem pewna, że pod koniec każdy z Was powie – ja też chcę to zobaczyć na własne oczy!

Czytaj dalej „Koleją przez Szwajcarię – GoldenPass Line z Interlaken do Montreux”

Region Interlaken – u stóp Eiger, Mönch i Jungfrau. Koleją przez Szwajcarię

Moja podróż pociągiem panoramicznym GoldenPass Line zaczęła się w Interlaken i prowadziła do Montreux.

Co można zobaczyć w regionie Interlaken i Jungfraujoch? Dziś druga część serii Koleją przez Szwajcarię – najważniejsze informacje dla żądnych widoków w okolicach Jungfrau, Eiger i Mönch.

Interlaken – od Młynu na Aare do międzynarodowej kariery

Jeszcze 130 lat temu ciężko by było komuś trafić do Interlaken – dzisiaj jednego z najczęściej odwiedzanych miast w Szwajcarii. Uwielbiane – szczególnie przez turystów z Azji – za swój idylliczny, szwajcarski krajobraz miejsce, jeszcze w XIX w nazywało się bardzo swojsko – Aarmühle. „Młyn nad Aare”.

Czytaj dalej „Region Interlaken – u stóp Eiger, Mönch i Jungfrau. Koleją przez Szwajcarię”

Czego Johannes się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał. Oraz o tym, jak Berneńczycy budują swój nowy dworzec

Berno się zapycha. Niby małe, niby mieszkańców tu co kot napłakał, a jednak szturmują i szturmują dworzec kolejowy, aż (nie)miło. Rajcy miejscy uchwalili, że nie ma ten tego, trzeba zakasać rękawy, się wziąć do roboty i stary dworzec rozbudować. Nawet oficjalną fetę urządzili  z okazji rozpoczęcia prac budowlanych, też się przeszłam, a co, balony rozdawali. Rozpisują się o tym oczywiście w gazetach, bo berneński dworzec to drugi największy dworzec kolejowy w Szwajcarii, obsługujący dziennie 270 tysięcy pasażerów, a projekt zakłada wpuszczenie pociągów lokalnych pod istniejące obecnie tory dla pociągów dalekobieżnych. Przypomnieli w gazetach, jak to drzewiej bywało, jak ten dworzec wyglądał kiedyś i teraz i wtedy mnie olśniło. Szwajcarzy byli głupi! Tak samo głupi jak Polacy!  Czytaj dalej „Czego Johannes się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał. Oraz o tym, jak Berneńczycy budują swój nowy dworzec”

Best of the best. Top 13 rekordów Szwajcarii

 

  1. Najbardziej zakręcony naród na punkcie kolei.

Powiedzieć, że koleje szwajcarskie są punktualne, to banał. Są tak punktualne, jak słynne szwajcarskie zegarki. Na świecie gonią się chyba tylko z Japonią. Dotyczy to nie tylko pociągów dalekobieżnych, ale też regionalnych i międzynarodowych – a zważywszy, że Szwajcaria sąsiaduje z Włochami, to nie jest to proste. Podstawowe pytanie, które zadaje sobie nowoprzybylec lub tylko chwilowoprzejezdny przez Szwajcarię, brzmi: „zdążę?” . Bo połączenia między kolejnymi przesiadkami mają zazwyczaj tylko kilkuminutowe przerwy, a każdy logiczny człowiek zakłada, że przecież pociąg ZAWSZE się spóźnia. I tu się ujawnia typowa szwajcarska precyzja: rozkład lokalnych i dalekobieżnych jest tak ze sobą skorelowany, żeby zawsze zdążyć. Co nie zmienia faktu, że jednak Szwajcarzy sami w swoją perfekcyjność wątpią i właśnie planują wprowadzenie zwrotu opłat dla pasażerów za spóźnienia sięgające powyżej godziny.
p1030037-w1024

2. Najgęstsza sieć kolejowa w Europie

To oczywista oczywistość punktu powyżej, nie da się mieć idealnych połączeń kolejowych, bez odpowiednio rozbudowanej sieci. Co ciekawe, jeszcze 150 lat temu Szwajcaria miała….najmniej rozbudowaną sieć kolejową w Europie. Wręcz biała plama na kolejowej mapie: Niemcy, Austria, Włochy – hulaj dusza po stolicach i kurortach, a w Szwajcarii jedna wielka dziura z małym, 30 km przecinkiem między Zurychem a Baden. Wyobrażacie sobie? JEDNA linia kolejowa, śmiech na sali.  Cały swój kolejowy rozwój Helweci zawdzięczają jednemu człowiekowi, Alfredowi Escherowi. Nawet ministrem transportu nie był, tylko miał dziką myśl doprowadzić do industrializacji i bogactwa kraju. Jak już zaczął, to tak się rozpędził, że porozrzucał te linie kolejowe na prawo i na lewo, a często też w górę i w dół. Tak przy okazji budowy gęstej sieci dróg żelaznych założył też Politechnikę w Zurychu (istniejącą do dziś, pierwszą techniczną uczelnię wyższą w Szwajcarii), pierwszy bank Credit Suisse oraz pierwsze towarzystwo ubezpieczeniowe, SwissLife. To dzięki niemu Szwajcaria kojarzy nam się dziś z tym, z czym się kojarzy: kolej+banki+ubezpieczenia. Można? Można. Tylko trzeba być szaleńcem z dyplomem inżyniera
p1030010-w1024

3. Najdłuższy tunel na świecie

Jak już mieć szalone wizje, to na całego. Escher zrealizował jeszcze jedno swoje wielkie marzenie, a mianowicie połączył północ i południe Szwajcarii (a tym samym Europy) tunelem kolejowym pod szczytem Św. Gotarda. Swego czasu zresztą był to najdłuższy, 15 km tunel kolejowy na świecie. Oczywiście, dzisiaj taki tunel to pikuś, dlatego też Szwajcarzy zbudowali nowy i dziś ponownie mogą się pochwalić najdłuższą dziurą w ziemi na świecie. Otwarty w czerwcu tego roku nowy tunel Św. Gotarda liczy sobie 57 km, a poczytać o nim można o tu: KLIK

4. Najwięcej czasu spędzonego na podróży pociągami

Bracia Japończycy są co prawda narodem, który odbywa najwięcej podróży kolejowych rocznie, za to Szwajcarzy pokonują statystycznie najdłuższy dystans, bo 2277 km.  Nie chodzi o to, żeby mieli złe autostrady bądź też drogie winiety. Tak chyba po prostu kochają swoje koleje, a patrząc na poprzednie trzy punkty powyżej nie ma się im co dziwić.
p1070354-w1024

5. Najwyżej położona kolej zębatkowa w Europie

Dla odmiany od kolei, będzie o kolei. Chociaż nie w poziomie, tylko w pionie. Kolej zębatkowa na przełęcz Jungfraujoch jest nie tylko najwyżej w Europie wspinającą się kolejką (3454 m.n.p.m), ale oferuje też największą różnicę poziomów przy gramoleniu się w górę – prawie 3 km. Tego nie mają w ofercie ani Andy, ani Himalaje.  Jakby ktoś nie wiedział, jak wyglądają zęby zębatki, to proszę bardzo:
p1030018-w1024
 

6.Najwięcej czterotysięczników na świecie

Ktoś mógłby się zapytać: a po jakiego grzyba wjeżdżać na te góry kolejkami? Ano chociażby po to, żeby sobie pooglądać panoramę największej ilości czterotysięcznych szczytów. Nie ma co gadać, tylko podziwiać:

This slideshow requires JavaScript.

7. Najwięcej na świecie pochłanianej czekolady

Jak można łatwo obrazić Szwajcara? Powiedzieć, że najlepsze czekolada na świecie to ta belgijska…. Szwajcaria słynie oczywiście z czekolady, i to nie tylko tej od komercyjnych fioletowych krów (KLIK), ale przede wszystkim tej ręcznie wyrabianej zgodnie z kilkusetletnią tradycją. A jak się ma takie niebo w gębie jak Toblerone (KLIK), Cailler czy Lindt, to nie dziwne, że pochłania się jej prawie 9 kg rocznie – co stawia Szwajcarów w światowej czołówce pospolitych zjadaczy czarnego złota. I jeszcze pytanie za 100 punktów: kto wymyślił czekoladę mleczną w tabliczce? No kto? (KLIK).

This slideshow requires JavaScript.

8. Najdłuższa średnia wieku w Europie

Nie wiem, jak to się ma do ilości zjadanej czekolady, ale Szwajcarzy to najdłużej żyjący w Europie naród. To pewnie dlatego ma też największą (moim zdaniem) ilość dziarskich babć i dziadków na kilometr kwadratowy (KLIK)

9. Najmniejsze muzeum na świecie

Jest otwarte 24 godziny na dobę i ma tylko jeden eksponat. Żeby go obejrzeć, wystarczy spojrzeć przez szybę. To tak dla znudzonych narciarskimi akrobacjami w St. Moritz

10. Najszczęśliwszy naród na świecie

Podobno potwierdzają to jakieś statystyki, albo raporty, ale nie chciało mi się szukać, jakie.  Coś w tym jednak musi być, zważywszy, że na poziom zadowolenia wpływają takie czynniki jak: środowisko naturalne (a że Alpy są ładne to nikt nie zaprzeczy. I w ogóle tak sielsko i czysto dookoła); poziom życia (z własnego doświadczenia mogę potwierdzić, że da się żyć. Całkiem poziomo); poziom opieki zdrowotnej (patriotycznie powiem, że jest taki sam, jak w Polsce. Dobra, ściemniam, jest o wiele lepszy, tylko taki nietaniutki); warunki do wychowywania dzieci (ja nie narzekam, można się przekonać: KLIK); stabilizacja polityczna i gospodarcza (ogólnie rzecz biorąc to strasznie nudnoprzewidywalny kraj, chyba że się frank zbiesi: KLIK); poziom spełnienia marzeń versus oczekiwania (z racji tego, że Szwajcarzy lubią być przezornie przeciętni, nie oczekują więcej, niż mogą dostać, to i rozczarowanie mniejsze. Ogólnie wychodzi im to na dodatni poziom zadowolenia).

11. Najwięcej psychiatrów przypadających na 1 mieszkańca

To chyba z tego szczęścia…Albo z dobrych warunków pracy i płacy lekarzy. Albo z niedostępności Szwajcarów vel – jak kto woli – skromności. Podobno Szwajcarzy nie chcą nikomu przeszkadzać, stąd siadają zawsze w rogu, gdzie jeszcze nie ma nikogo, sami się pierwsi nie odezwą i przypadkiem nie oferują też pomocy, co by się nikt nie obraził, że się pierwsi odzywają (strasznie to zakręcone). A ponieważ są do cna uczciwi i regulatorowi – to przyjaciołom przecież nie będą zawracać głowy swoją sielsko-alpejską depresją. I to w dodatku za darmochę. Lepiej pogadać z człowiekiem, któremu się za to całkiem słonawo zapłaci.

12. Najbardziej demokratyczna demokracja na świecie

Gdyby mogli, zbieraliby się dwa razy w roku na wielkim placu w Zurychu albo Bernie i przez podniesienie ręki bądź tupnięcie nogą głosowali na wszystko, na co da się głosować. Ale ponieważ rzeczywistość zmusiła ich do pójścia z duchem czasu, to teraz głosują sobie w referendach, dwa razy do roku, pisemnie albo osobiście. Tak, tak, można wysłać swój głos pocztą, bo formularze dostaje się zawsze do domu na długo przed referendum. Co więcej – tematy do referendum zgłaszają zazwyczaj sami pospolicie-ludkowi Szwajcarzy. Partie polityczne oczywiście coś tam sobie gadają, jednych przekonują, a innym odradzają, ale o sprawach mniej lub bardziej ważnych Helweci decydują zawsze sami. Są przy tym tak obowiązkowi, że frekwencja rzadko spada poniżej 50%. Jednocześnie tak podzieleni w swojej jednomyślności, że wynik 55% kontra 45% jest uznawany za miażdżące zwycięstwo.
p1020305-w1024

13. Najmniejsza gmina, która sama ustala sobie podatki

Z tej demokratycznej demokratyczności wynika również fakt, że o własnych podatkach Szwajcarzy też sami decydują. A najmniejsza gmina w Szwajcarii liczy sobie zaledwie 12 osób i jest malutką mieściną Corippo w górskim Ticino. Tak mi się podoba, że już kiedyś o niej pisałam(KLIK). I pewnie jeszcze kiedyś napiszę.
P1040477
 
 

9 nostalgicznych wspomnień o dorastaniu w Szwajcarii. Tfu, w Polsce

Niedawno pewien nowoszwajcarski Dimitri opublikował nostalgiczne wspomnienia, jak to było onegdej dorastać w Szwajcarii. Mogłabym na tym poprzestać i wkleić link do artykułu (KLIK: link o tutaj), ale co to ze mnie za Polka, że niby w Szwajcarii mieszkam a własnych peerelowskich wspomnień nie mam? Nie będę powtarzać za Dimitrem, jak ktoś ciekawy niech sam kliknie do źródła. U mnie na blogu swojsko. Polacy nie gęsi, swoją nostalgię też mają, a co. Szwajcarsko-polska bitwa na wspomnienia z zeszłego stulecia.

  • Kiedy recytowałeś wierszyk, żeby Św. Mikołaj nie zabrał cię ze sobą w worku

No, to takie banalne trochę jest. My w Polsce też wierszyki i piosenki Mikołajowi śpiewaliśmy. Mamy za to coś, czego Szwajcarom brakuje: czar plastikowej reklamówki z pracy mamy lub taty, wypełnionej kilogramem mandarynek i odrzutowych czekoladek. Paczki świąteczne dla dzieci to był hit, dzięki temu kochaliśmy komunistyczne zakłady pracy miłością nieodwzajemnioną. Podobno mandarynki i pomarańcze tylko na Święta rzucali do sklepów, a czekoladki były odrzutowe nie dlatego, że przeleciały długą drogę, tylko że to odrzuty z eksportu były. Wybrakowane ptasie mleczko i połamane czekoladowe wafelki. Mmmm pycha!
p1020628-w1024

  •  Kiedy nosiłeś butki tigerfinkli jak wszyscy twoi koledzy

Butki Tigerfinkli to takie brzydactwo made in Switzerland, udające lamparcią (tygrysią? no nie, nie tygrysią) skórę i z czerwonym pomponem. Do tej pory można kupić te pseudotradycyjne kapcie na bazarkach i lokalnych targach. Nie wiem, jak to się może komuś podobać. Nawet wersje dla dorosłych produkują, co prawda już nie w Szwajcarii, lecz…w Polsce. Co nie zmienia faktu, że my się możemy pochwalić gorszym obuwniczym badziewiem, czyli szkolnymi juniorkami, obowiązkowymi jeszcze za czasów mojej podstawówki. Jeżu, jakie to okropne było, tak jakby ktoś na siłę produkował najbrzydsze buty na świecie. A nie, przepraszam – brzydsze były te noszone przez panie sprzątające, woźne i salowe w szpitalach: wersja juniorki-senior, z materiału, za kostkę i z wycięciami na palce i pięty. Obowiązkowo sznurowane. Teraz podobno najbrzydsze buty na świecie projektuje Kanye West. Kanye: welcome to PRL!
p1020624-w1024

  •  Kiedy do szkoły podstawowej nosiłeś tornister pokryty kozią skórą

Takie mam mieszane uczucia trochę… Ekologiczna i porządna Szwajcaria, a biedne kozy na tornistry ze skóry obdzierali? Tradycja najwyraźniej nadal żywa, bo dziś rano widziałam taki plecaczek u jednego z dzieciaków pod szkołą. Za czasów mojego bujnego dzieciństwa bachorstwo na pewno nie ubierało się w skóry i aksamity, tylko w kryzysowe tornistry z pseudo-plastikowego skaju. Na pewno nie na kilka sezonów, bo rączka odpadała już po miesiącu. Za to niedługo potem weszły do mody pudełka na plecy udające tornistry, hit zachodu, jeszcze z bajkami na przykład – obiekt pożądania każdego małolata. Teraz nie w temacie trochę jestem, moje pisklę na razie za małe na szkolną wyprawkę, więc nawet nie wiem, jaka moda panuje pod flagą biało-czerwoną. Kultowe trzy paski Adidasa lub łyżwa Najka? Czy jednak dizajn made in Biedronka?

  •  Kiedy czołgi szwajcarskiej armii przejeżdżały przez miasto, a ty prosiłeś żołnierzy o ciasteczka i batoniki czekoladowe.

Jakoś nie mogę sobie przypomnieć, czy przejeżdżające przez polskie miasta czołgi na początku lat osiemdziesiątych rzucały dzieciom cukierki raczki i krówki. Chyba nie… Może dlatego powetowaliśmy sobie straty związane z brakiem zabawy z miłującymi pokój żołnierzami hitem przedszkola: zabawą w Czterech pancernych i psa! Ja byłam zawsze Lidką, Marusia była za szybko obsadzana i nie zdążałam się na nią załapać. A każdy chłopiec musiał być Jankiem, więc zazwyczaj w grupie słoneczek lub krecików było 10 Janków na jedną blondwłosą Marusię.
fb_20170214_19_19_10_saved_picture

  • Kiedy wycieczka na koniec szkoły była na najwyższe wzniesienie w kantonie

Ja warszawsko-nizinna jestem, więc najwyższych puntów widokowych w naturze trochę brak. Chyba, że liczyć Pałac Kultury i Nauki. Szwajcarskie dzieci wysysają z mlekiem krowim miłość do zadeptywania tych biednych Alp wszelkimi możliwymi szlakami turystycznymi, polskie – miłość do ojczyzny i patriotyzmu. Zamiast wycieczek krajoznawczych po okolicy mieliśmy obowiązkowe wycieczki na groby poległych w czasie wojny, porozrzucane po pobliskich lasach. Każda szkoła miała „swoje” groby do opieki, co miesiąc inna klasa je czyściła i oddawała cześć.  A w ramach kontaktu z naturą obowiązkowo jeszcze lekcje w-f były zamieniane na grabienie liści wokół szkoły. Może dzisiejsi narodowcy też by trochę pograbili liście, zamiast robić patriotyczne zadymy.
p1070360-w1024

  •  Kiedy obwoźny sklep Migros pojawiał się w mieście, a rodzice dawali ci frankola na coś słodkiego

E tam, obwoźne sklepiki niech się schowają w porównaniu z naszymi odpustami. Różowa mordoklejka zwana też pańską skórką i domowej roboty jojo z folii aluminiowej wymiata. Tak przy okazji, ktoś wie, z czego jest zrobiony ten słodki hit odpustowo-cmentarny? Teraz panuje głównie na 1 listopada, bo odpusty trochę w niepamięć poszły. Zresztą tak jak obwoźne sklepy Migrosa.

  • Kiedy na tarasie widokowym z Zurychu obserwowałeś samoloty Swissair

Taras widokowy to każdy może sobie wybudować, żadna sztuka. Ale stworzyć Misia, kultową komedię Stanisława Barei? To tylko u nas. Dla mnie taras widokowy na lotnisku jest niepowtarzalnie związany z ko(s)miczną sceną na Okęciu w Warszawie:
– Ale ja mamę odprowadzam!
– Nie bądźcie natrętni! Natrętny pasażer…  O! A gdyby tu wasz synek z grupą stuosobową odlatywał i każdy z rodziców chciałby wejść, to jaki byłby tłok, sami widzicie i nie mówcie, że nie macie synka, bo w każdej chwili mieć możecie (sprawdzić, czy nie ksiądz). Mamę możecie pożegnać z tarasu widokowego.

Najbliższy czynny taras widokowy we Wrocławiu.
img-20150917-wa0004

  • Kiedy musiałeś odnaleźć zielony wagon kolei dla niepalących

Zielony, nie zielony – grunt to było odnaleźć jakikolwiek wagon, do którego dało się wcisnąć choćby milimetr ciała. Wy też tak jeździliście? Najpierw przez okno dzieci, niech zajmą miejsce w przedziale. Dalej wędrowały bagaże i narty, a na koniec rodzice próbowali się dostać do swojego dobytku i pociech po trupach bagaży innych pasażerów, którym szczęśliwie udało się zająć miejsce na krzesełku w korytarzu. Dla podróżujących inaczej zostawały jeszcze miejscówki w wersji lux na kibelku w toalecie. Ach, to były czasy…..