Pierwsza próba była nieudana. Polscy przyjaciele po usłyszeniu pytania, czy chcą spróbować suszonej koniny, którą moja przystojniejsza połówka właśnie przywiozła ze Szwajcarii zrobili niewyraźne miny i przecząco pokiwali głowami. Konina?!? Mięso z konia?!? W Polsce, gdzie koń oprócz psa to najbliższy przyjaciel człowieka, gdzie tradycja husarska, przybyli ułani pod okienko i Kasztanka marszałka Piłsudskiego? Nie, nie – w Polsce to świętokradztwo, jedzeniowy grzech śmiertelny. W Polsce NIE JADA SIĘ KONI.
Druga próba była podstępem – Mamy suszoną wędlinę prosto ze Szwajcarii. Taka mięciutka, czerwona jak wołowina, bardzo smaczna. Chcecie spróbować? Czyste mięsko, bez żadnych dodatków i konserwantów, tylko otoczone w soli i przyprawach i tak sobie samo uschło. Kupione prosto w sklepie od rzeźnika, własnoręcznie je robił. Więc się skusili. I nawet im smakowało, tak jak wszystkim, którzy próbują jej po raz pierwszy w błogiej niewiedzy, co właśnie wzięli do ust. Bo konina to bardzo smaczne mięso. W Polsce z jednej strony niedoceniana (konina to najgorszy rodzaj mięsa, jedzona przez barbarzyńskich Tatarów* albo w czasie wojny w stanie skrajnego głodu), a z drugiej – opatrzona brutalnymi obrazkami niehumanitarnego transportu żywych koni na ubój.
W Szwajcarii koninę się jada – głównie w południowym Tesynie, zapewne przez bliskość z Włochami, gdzie konina jest równie popularna. W centralnej części już o nią znacznie trudniej. Ja też byłam początkowo sceptycznie do niej nastawiona, ale ponieważ zjadłam w Kambodży ugotowane pisklę kurczaka w skorupce, to nic mi już nie straszne – i od razu ją polubiłam. Wiem, wiem, konie są piękne i służą do jeżdżenia – sama na nich jeżdziłam do czasu jak nie spadłam i koń mi zmiażdżył kilka palców prawej ręki – i wcale nie dlatego przeszłam na drugą stronę mocy. Końskie mięso jest po prostu bardzo zdrowe, stosunkowo chude (w końcu koni się nie tuczy) i po prostu smaczne. I nawet nasz znajomy, który prowadzi stadninę koni, uwielbia koninę i nie traktuje kolacji z wędliną jako zjedzenia swojego najlepszego przyjaciela. To tak, jak jedzenie królika. Można się z nim bawić w domu, a można go zjeść na obiad.
Hmm, zapomniałam, że w Polsce króliczków też się zbytnio nie jada. Hmm….
Ps: Koninę i inne wędliny kupujemy w Macelleria da Pippo w Claro, w kantonie Tesyn (Ticino). W wolnym tłumaczeniu oznacza to „Rzeźnia u Pippo” i jak sama nazwa sugeruje, jest eleganckim sklepem mięsnym z wyrobami własnej produkcji. Pippo to profesjonalista, obsługujący klientów niemalże w garniturze i zawsze z uśmiechem (z okazji Świąt Bożego Narodzenia jego żona serwowała gościom w sklepie kawę i ciasteczka). Ma też swoją stronę na facebooku i logo z uśmiechiętą świnką.
* nie wiem, na ile historia z barbrzyńskimi Tatarami jedzącymi koninę jest prawdziwa, ale mój tata zawsze mi opowiadał, że Tatarzy pod siodło wkładali kawał mięsa końskiego, które w czasie długich wędrówek „naturalnie” się konserwowało. Jak byli głodni to podnosili strzemię, obcinali kawał mięcha i jedli nie zsiadając nawet na ziemię. I stąd się wzięło jedzenie tatara jako surowego mięsa.
Dla tych co jednak czterokopytne na ziemi, nie na talerzu: Przybyli ułani pod okienko
Jedna odpowiedź do “Hajda na koń i stępem smacznego marsz!”