Gdyby babcia miała wąsy, czyli co by było, gdyby mnie tu nie było

Gdyby mnie nie było w Szwajcarii, to pewnie bym była w Polsce.

Żyłabym sobie nieświadoma cudów i dziwów, jakie mi przyszło w nowej ojczyźnie poznawać, nawet bym za bardzo nie miała za czym tęsknić, no bo by mnie tu nie było. Więc za czym tu tęsknić.

Ale jestem.

Postanowiłam więc zrobić listę rzeczy, do których najczęściej bym wzdychała, gdyby mi przyszło wynieść się z sielsko-alpejskiego raju.

Tak na wszelki wypadek, gdyby w Szwajcarii miała wybuchnąć lokalna wojna atomowa i trzeba by brać nogi za pas, a ze sobą tylko najważniejsze rzeczy. Przynajmniej będzie wiadomo, czego i gdzie szukać – od dzisiaj lista będzie wisieć na lodówce.

Gdybym się wyprowadziła ze Szwajcarii, to brakowałoby mi… Czytaj dalej „Gdyby babcia miała wąsy, czyli co by było, gdyby mnie tu nie było”

Poszukiwany, poszukiwana

P1020367
Z braku zdjęcia szwajcarskich śledzi, berneńskie torty

Szwajcaria to jeden z głównych producentów i ekporterów śledzi. Kraj śródziemnokontynentalny, bez dostępu do morza, z temperaturami letnimi ponad 30 stopni, więc radzi sobie całkiem nieźle, zważywszy że śledzie generalnie lubią morze i to zimne w dodatku. Polski gust kulinarny śledziowo-olejowy-z-cebulką-i-rodzynkami vel rolmopsowo-pożydowsku-ze śliwką może być w pełni zaspokojony. Tak, rybka lubi pływać, wystarczy pierwszy mały rybny sklepik na rogu i Jeszcze Polska nie zginęła! Z taką oto wiedzą geograficzno-przyrodniczą udałam się pięknego poranka na zakupy i okazało się, że właśnie wtedy, akurat wtedy Szwajcarzy przenieśli całą hodowlę śledzi do Szwecji. Prawie jak Szwajcaria, też na S, nawet SZ, jednak PRAWIE robi różnicę. Śledzia brak.
W nieutulonej żałobie po srebrnych ogonkach dałam złośliwym Helwetom jeszcze jedną szansę. Marynowane grzybki. Ha! w końcu lasów nigdzie nie przede mną nie ukryją. Zastępy zawekowanych borowików, maślaków i podgrzybków pewnie czekają już niecierpliwie w szeregach półkowych sklepów, przekrzykując się jeden przez drugiego: Wybierz mnie! Wybierz mnie! Tym razem przygotowałam się lepiej. Uzbrojona w noktowizor i wykrywacz grzybów przeczesywałam półka po półce, szafka po szafce. Znowu się cwane ukryły lepiej niż Talibowie w górach Afganistanu. Nic. Zero. Następnym razem wezmę drona i zaatakuję z zaskoczenia.
Za trzecim razem zaczęłam opracowywać strategię. W końcu Strategia to mój zawód, kilka lat w korporacji robi swoje. Skoro jesteśmy w części niemieckojęzycznej, to jedzą to samo co Niemcy. Eh, kapusta, głowa pusta. Sauerkraut! Kapusta kiszona to musi być to. A w Polsce beczka z kapustą stoi zawsze w pobliżu beczki z ogórkami kiszonymi, więc będą dwie kiszonki na jednym ogniu. W końcu aż tak daleko nie mogli odejść od cywilizacji środkowoeuropejskiej. Cóż to za kraj bez kapusty kiszonej? Okazało się, że jest taki kraj. Szwajcaria. Znowu pudło.

P1020369
Szwajcarzy są praktyczny. Tort i świeczka w jednym

Popadając w coraz czarniejsze odmęty rozpaczy, bo ci Talibowie jeszcze mi siedzieli w głowie postanowiłam poprawić sobie humor mieszanką odurzającą. Klasyka narkotykowego gatunku, polski makowiec. Trzeba tylko znaleźć mak. Ktoś podobno gdzieś go widział koło Zurychu, przedsiębiorczy Polacy założyli nawet forum „Gdzie w Szwajcarii można kupić mak?”. Z przecieków agencji wywiadowczych dowiedziałam się, że trop z Talibami był dobry. Polski mak można czasem kupić w sklepach z orientalną żywnością, obok arabskiego kuminu i tajskiego Changa. Niektórzy wegaglukolatozowcy uznali nawet, że jest to zdrowa żywność, więc zdarza się go wytropić na stoiskach BIO. Oczywiście, jak wszystko na stoiskach BIO ceny mają się nijak do rzeczywistości.
Ale, zawsze to coś. Mały krok człowieka, ale wielki skok ludzkości.
To teraz idę szukać kaszy gryczanej, jaglanej, agrestu i pierogów.

Babeczka z kubeczka czyli jak wielką Polką byłą Maria Curie Skłodowska

Najsłynniejszą Polką w historii była i na zawsze pozostanie Maria Curie Skłodowska (nie licząc Matki Boskiej Częstochowskiej, oczywiście). My, Polacy, jesteśmy bardzo dumni z osiągnięć naszej podwójnej noblistki w dziedzinie chemii, pierwszej Polki, która ukończyła Uniwersytet Sorbona, pierwszej kobiety, która na tymże uniwersytecie została profesorem (może nawet pierwszym uniwersyteckim profesorem na świecie). Dzięki niej mamy polskobrzmiący pierwiastek w tablicy Mendelejewa, polon (no, kto zna inny narodowy pierwiastek, kto?) i promieniowanie radioaktywne. Kochamy ją tak bardzo, że składamy jej chemiczny pokłon codziennie w kuchni.
babeczka z kubeczka 2 babeczka z kubeczka
Dla przykładu takie cudo – babeczka z kubeczka. Lecytyna słonecznikowa, mono- i diglicerydy kwasów tłuszczowych estryfikowane kwasem mlekowym, mono- i diglicerydy kwasów tłuszczowych estryfikowane kwasem octowym, difosforany, węglan sodu, mleko w proszku, jaja w proszku, aromat z laktozy, aromat z orzecha laskowego. Sama chemia, pokłon oddany, patriotyczny obowiązek spełniony, dzienna dawka napromieniowania geniuszem wielkiej Polki – przyjęta.
Pytanie najważniejsze – co to ma wspólnego ze Szwajcarią? Jest! Smak czekolady! Jest nawet kostka czekolady na opakowaniu! To na pewno fioletowa krowa, alpejskie świstaki zawijające w sreberka i już mamy prawdziwie ciasto czekoladowe.
Tak, ja wiem że nikomu nie chce się wertować półek w sklepie w poszukiwaniu „prawdziwego” jedzenia, pamiętajmy tylko, że TO nie jest jedzenie. To kolejna papka marketingowa wciskana nam „na zdrowie”, po którą bezrefleksyjnie sięgamy. Pisałam już o tym wcześniej, napiszę po raz kolejny: czytajmy etykietki i nie dajmy zatruwać się chemią.
Żeby zejść nieco z piedestału, ucieknę się do plagiatu tego czegoladowego cuda i proponuję facetów z owsa, czyli muffiny z otrębów owsianych z dodatkiem kakao (a niech będzie, że czekoladowe).
muffinki
12 łyżek otrębów mieszanych (mogą być owsiane z dodatkiem pszennych lub jakieś inne)
+ 4 łyżki kefiru
+ 4 żółtka
+ coś słodkiego dla chcącego : 2 łyżki miodu lub cukru, cukier waniliowy albo wanilia
+ kakao do koloru
+ dla chcącego łyżeczka proszku do pieczenia lub sody, żeby faceci wyprężyli bardziej czekoladowe muskuły
Wszystko mieszamy a na koniec dodajemy ubitą pianę z 4 białek.
Przygotowanie trwa 10 min, a pieczenie 20 min. Z takiej porcji wychodzi 12 muffin(ów) zdrowych i naturalnych, co prawda bez namaszczenia patriotycznego. Co ważne – dietetycznych (!!!) bo otręby zawierają dużo czyszczącego organizm błonnika.
Przetestowane wielokrotnie na kolegach i koleżankach z pracy, wszyscy żyją.
Ps: Pozdrawiam nieustannie moją guru od zdrowego i naturalnego żywienia, Kasię Bosacką.

Narodowy sport stołowy – Fondue

fondue seroweTak, tak, wy też kochacie fondue, chociaż może jeszcze o tym nie wiecie. Narodowy sport stołowy Szwajcarów, czyli ćwiczenie mięśni przedramienia podczas nieustannego sięgania do bulgocącego kociołka. Oprócz ruchów prostych góra-dół , dozwolone – a wręcz wskazane – są ruchy okrężne, co by kleistą mazię raz na jakiś czas w kociołku zamieszać. W wersji naturel (inaczej saute) wasz długi dwuząb* będzie nadziany miękką bagietką. W wersji exclusive – oprócz bagietki podawane są małe gotowane ziemniaczki po generalsku**. Fondue to nie jest PO PROSTU jedzenie gorącego sera. Jak wszystko w Szwajcarii – ma swoje niezbywalne zasady:
1) Po pierwsze primo – z widelca do kotła z serem nie można zgubić bagietki (ani żadnej rzeczy, która nią nie jest). Za zgubienie raz nadzianego już kawałka są kary. Jakie – ustala to towarzystwo naokołostolne przed rozpoczęciem kolacji. Zgubienie bagietki oznacza, że nie jesteśmy dość wprawnymi pożeraczami fondue a założenie jej na widelec było przypadkowe i niechlujne, nie poprzedzone wymaltretowaniem biednego kawałkach w palcach tak, żeby na widelcu opierała się skórka. Najbardziej pewny sposób – połowę kromki bagietki (nie całą!***) zegnij w pół i nadziewaj skórką, a nie „miękkim”.
2) Po drugie primo – na dnie kociołka zawsze trochę sera się przypala. Nie szorujemy widelcem po dnie, żeby nie odrywać przypalenizny i nie psuć tym smaku pozostałego jeszcze płynnego gluta.
3) Po trzecie primo – w pogotowiu należy mieć przygotowany pieprz. Jak gości jest więcej, to warto mieć nawet dwie pieprzniczki, bo w użyciu są cały czas. Można oczywiście bezceremonialnie pakować ser z bagietką prosto do ust, ale „po szwajcarsku” najpierw obtoczymy ten lejący się i spływający nam z widelca ser w zmielonym pieprzu na włanym (sic!) talerzu. Nie należy próbować korzystać z pieprzu na talerzu siedzącego akurat obok współfonduownika, bo na 100% ściekający ser spadnie akurat na obrus pomiędzy talerzami. Co oznacza prostą zasadę – zanim sięgniesz do kociołka po kolejną porcję sera – najpierw obficie posyp swój talerz pieprzem.WP_20150323_003
4) Po czwarte – fondue to danie zimowe. Nie należy się zadręczać kalorycznością tej potrawy, bo jakby nie licząć przekraczamy jedną kolacją tygodniowe dawki potrzebnej nam energii żywieniowej. Ale w zimie – jak wiadomo – jest ZIMNO. I dlatego można jeść fondue i się nie przejmować pozostałościami w biodrach i udach. Panuje też prosta logiczna zasada – ponieważ sery śmierdzą i zostawiają w domu specyficzny zapach przez kilka kolejnych godzin, fondue należy jest na zewnątrz (na balkonie, również restauracyjnym). A ponieważ w zimie na balkonie jest zimno, trzeba zjeść sycące fondue, żeby nie zmarznąć. Proste, prawda?
5) Dla zabicia wyrzutów sumienia zjadanymi kaloriami (ok, też dla podkreślenia smaku) w ramach przystawek podaje się piklowane ogóreczki lub marynowane cebulki. Ja usilnie próbuje wcisnąć swoją polskość i nachalnie serwuję też typowe polskie surówko-sałatki, przez co narażam się zazwyczaj na wyrzuty mojej szwajcarskiej połówki: nie rób tyle sałatki bo nikt nie będzie chciał potem jeść FONDUE. Odwieczna walka nabiału z warzywem. W Polsce sałatko- surówki cieszą się uznaniem na równi z serem, w Szwajcarii biedne warzywa stoją samotnie wciśnięte w róg stołu, skazane na bycie wyjadanym przeze mnie następnego dnia.
Dobre rady:
a) Najlepsza mieszanka serów do fondue to moitie-moitie: pół Vacherin, pół Gruyere. Żeby zaspokoić wyrafinowane gusta serowych smakoszy, moja wszystkowiedząca-o-serach połówka jedzie w tym celu na zakupy do jednego, wyspecjalizowanego sklepu we Fryburgu. Podejrzewam, że w Szwajcarii jest więcej sklepów z serami do fondue, ale ja słyszałam zawsze o tym jednym. (Dla przypomnienia o serach szwajcarskich).
b) dla lepszego smaku do kociołka wlewamy najpierw białe wino do odparowania, a potem mieszamy pozostałą ilość z serem
c) na sam koniec najważniejsze: po skończonej kolacji koniecznie trzeba wlać wodę do brudnego kociołka z resztkami przypalonego sera. Inaczej będzie to nasze pierwsze kilkugodzine szorowanie kociołka i ostatnie fondue w życiu.
Smacznego!
*wiedelec znaczy się
** w mundurkach, oczywiście galowych. W Szwajacarii każdy obywatel płci męskiej ma obowiązek odbycia służby wojskowej, z tego też powodu – jak sądzę – ziemniaki w mundurkach do fondue są dość popularne
*** jak zanurzysz całą kromkę w serze, to potem w całości musisz ją umieścić w otworze gębowym i będziesz udawać, że manewr z wylewającym się z buzi gorącym serem był zamierzony
Dla mocno poruszonych niniejszym tekstem załączam stronę serów Vacherin z Fryburga, skąd można sobie ściągnąć uroczą tapetę na ekran komputera z rodzajowym obrazkiem tematycznym, np taką krową.krowaTrzeba kliknąć tutaj
Ewentualnie wysłać takąż pocztówkę e-mailem znajomemu. To tutaj

To, co Szwajcarzy lubią najbardziej, czyli śmierdząco na stole

WEngen Szwajcaria

Za co kocham szwajcarskie śmierdziuchy? Po pierwsze oczywiście za to, że śmierdzą. Po drugie i najważniejsze – za skład. Totalny analfabeta i beztalencie językowe jest w stanie zrozumieć w jakimkolwiek języku skład typowego szwajcarskiego sera. A więc: ta dam! Mleko. I potem już nic. Po słowie mleko jest kropka, co oznacza, że do szwajcarskich serów nie są dodawane tak dźwięcznie brzmiące i znane nam składniki jak konserwanty, barwnik (annato – nie wiem, co to, ale jest w prawie każdym polskim serze), stabilizatory (chlorki i inne takie chlorkopodobne), podpuszczka (to akurat zawsze mi się wydawało naturalne i na miejscu), utwardzacze i wzmacniacze smaku (ach, czymże by była nasza młodość bez glutaminianu sodu). To oczywiście skład podstawowy, bo jakakolwiek wariacja na temat smaku sera pociąga za sobą wariactwo składu.
Szwajcarskie sery też są oczywiście urozmaicone. Jest na przykład mleko pasteryzowane, mleko niepasteryzowane (nie dla kobiet w ciąży), mleko termizowane a czasem nawet sól, pieprz i zioła! Czy to oznacza, że każdy ser szwajcarski smakuje tak samo? Ależ skąd, każdy smakuje inaczej, ma swój charakterystyczny, tradycyjny smak od stuleci i prawdziwy serokoneser pozna swój ulubiony kawałek śmierdziucha po niuchu właśnie – ewentualnie po kęsie. Nie jestem jeszcze seroznawcą, ale mam już swoje ulubione (mój gust serowy kształtuje moja szwajcarska pachnąca połowa, bo kupuje zazwyczaj to, co sam lubi). Najważniejsze są Gruyere i Vacherin, algruyeree ja osobiście jestem fanką serów z mleka koziego. To jakby ptasie mleczko wśród serów. Biały, delikatny, lekko rozpuszczający się w buzi. Tylko czekoladą szwajcarską nie jest polany. Szkoda ;(

 Skąd się bierze to, że w Polsce jedzenie jest „zepsute” chemikaliami, a w Szwajcarii nie? Tak bardzo do tego przywykliśmy, że chyba już mało kto pamięta smak prawdziwych produktów naturalnych. Moim zdaniem dużą winę ponosi za to Unia Europejska – przed wstąpieniem do niej Polska miała o wiele bardziej restrykcyjne przepisy żywieniowe, niż obecnie. Wszechobecna biurokracja i wyznaczanie norm dla każdego produktu spowodowało w rzeczywistości ich obniżenie, bo normy dotyczą poszczególnej jednej rzeczy, a nie wszystkiego, co spożywamy w ciągu całego dnia. Nie bez winy są tu oczywiście sami polscy producenci – w końcu Francuzi, Włosi czy Niemcy też są w Unii, a nikt im nie każe chcrzcić prosciutto crudo wodą czy podmalowywać sery żółtą farbką.
Jak na razie jedyną na to radą jesvacherinmontdort czytanie etykietek. Zasada prosta – jak mówi moja guru od jedzenia i od wszystkiego, Kasia Bosacka – im krócej, tym lepiej. Inna metoda – odwiedzać swoją znajomą blogerkę w Szwajcarii. Opcja może trochę droższa niż zakup 300gr sera edamskiego w Carrefourze, ale walory organoleptyczne, to znaczy*: gustowanie „Ależ ten ser ma smak”, gadanie „No w końcu się widzimy!”, słuchanie „Co tam u Ciebie kochana nowego w tej Szwajcarii?„,  przytulanie „Ale schudłaś!”- nie do opisania.

* odpowiednie wybrać stosownie do okoliczności. Wersja z przytulaniem obowiązkowa