Szwajcarskie domowe sposoby na leczenie
Taką porę roku w tym roku mamy, że właściwie jest zima, a jakby już wiosną pachniało i to jeszcze jesienną.
Każdego, kto myśli, że cieszę się właśnie puszystym śniegiem alpejskich gór pragnę wyprowadzić z błędu – śniegu to ja jeszcze w tym sezonie w Bernie nie widziałam.
Ciepło, słonecznie, ale w sumie dość nijako. Tak właśnie odpowiednio, żeby od ponad miesiąca być chorą, bo zarazki i bakterie nie mają się szans wymrozić. Prycham, kaszlę i zastanawiam się, kiedy mi przejdzie.
Siedząc tak w tej zbyt ocieplonej, styczniowej Szwajcarii przyszło mi do głowy, że tutaj wcale łatwo się nie choruje. Nie można być tak po prostu chorym, iść do lekarza lub apteki, łyknąć garść piguł i udawać, że właśnie występuję w reklamie kolejnego super środka na przeziębienie.
Na początek taki paradoks
Szwajcaria jest jednym z największych na świecie producentów lekarstw. Zagłębie farmaceutyczne, Bazylea, gości u siebie siedziby pierwszego i trzeciego producenta lekarstw z największymi przychodami na świecie, Novartis i Roche.
Co wcale nie oznacza, że lekarstwa są łatwo dostępne.
A) Lekarstwa w Szwajcarii są baaaardzo drogie. Wszystko jest drogie, ale lekarstwa – nie wiedzieć czemu, dlaczego – to już wyjątkowo. Nawet za popularne leki generyczne, które w polskiej aptece będą kosztowały rzędu 5-10 zł, w Szwajcarii trzeba zapłacić po kilkadziesiąt franków.
B) Nie ma zalewu reklam paramedykamentów, środków wspomagających leczenia i substytutów diety. Powiedziałabym wręcz, że wybór lekarstw jest całkiem ograniczony. Kropelki do nosa? Proszę bardzo. Jedna marka. Wszyscy Szwajcarzy je używają. Środek przeciwbólowy? Dwa do wyboru, jeden z paracetamolem, inny z ibuprofenem. Każdy wie, jaki. Innych nie ma.
Można zapomnieć o 15 minutowym seansie w telewizji z serii „boli mnie głowa-mam opuchnięte nogi-kaszel i chrypka- zmęczenie poranne- zmęczenie wieczorne- zmęczenie wiosenne-zmęczenie zimowe-zmęczenie jesienne- witamina A,B,SRE”.
Człowieku lecz się sam
Najlepiej w kuchni, nie aptece.
Istnieje tutaj kult medycyny naturalnej i leczenia domowymi sposobami.
Dwa razy zdarzyło mi się, że aptekarz odprawił mnie od okienka z kwitkiem. Gardło spuchnięte jak bania, nic nie mogę przełykać ani (o zgrozo!!) mówić, a uprzejmy pan w kitlu kazał mi płukać gardło wodą z solą i dużo pić wody. NIC MI NIE CHCIAŁ SPRZEDAĆ.
Drugi raz, uszy zatkane jak tama James’a Bonda, szlag mnie trafia, bo wytrzymać ciężko, ale w aptece poległam na pytaniu o katar.
-Ma pani katar? To znaczy, że kanaliki są zapchane. Proszę stosować krople do nosa.
-Ale moje uszy!! Ja chciałam coś na uszy! Krople do nosa już mam.
–To proszę je częściej stosować.
Podsumuję to jasno i wyraźnie: apteka, która generalnie żyje z tego, że sprzedaje ludziom leki, nic Ci nie da, jeżeli uzna, że nie jesteś pacjencie tego wart.
Nie lepiej jest u lekarzy.
Dziecko ma katar? To dobrze, to znaczy, że nos się oczyszcza. Ma kaszel? To jeszcze lepiej, znaczy, że oskrzela się oczyszczają.
Jak się leczą Polacy?
Oczywiście w Polsce też stosuje się znane i sprawdzone babcine metody. Z czasów dzieciństwa pamiętam ulubioną miksturę mojego taty – gorące mleko z miodem, masłem i posiekanym czosnkiem. W akcie desperacji trzeba było dmuchać, żeby odsunąć od siebie wizję rozpuszczonego masła i pływających czosnków.
Nie pamiętam, czy zawsze dobrze wychodziłam na tym napoju bogów. W każdym razie jako dorosła ulepszyłam trochę recepturę i zamiast gorącego mleka na przeziębienie piłam kubek gorącego czerwonego wina. Natomiast zamiast miodu, masła i czosnku stosowałam ciepły koc, bo po wypiciu takiej ilości parującego grzańca ogromną potrzebę przytulenia mnie miało moje łóżko.
Na cieknący katar z nosa moja mama kazała wdychać chrzan ze słoika (świdruje mocno). Ja ulepszyłam tę metodę i wącham…gorące czerwone wino. Też przeczyszcza. Nos.
A jak się leczą Szwajcarzy?
Odkąd jestem szwajcarską Polką poznałam nowe metody polepszania zdrowia.
Oto nabyta przeze mnie doświadczalnie lista domowych szwajcarskich sposobów na przeziębienie.
Okład z kartofla lub z octu
Muszę przyznać, że jak to pierwszy raz zobaczyłam na spotkaniu dla rodziców małych dzieci, to mi trochę kopara opadła. Na szczęście, nie tylko mi, bo znajoma koleżanka Joasia z pytającym wzrokiem podsumowała: ” Czy my jesteśmy w Szwajcarii w XXI wieku, czy w średniowieczu?”
O co chodzi?
O gorączkę. W Polsce przyjęła się zasada (utrwalana przez wszej maści reklamy środków przeciwgrypowych), że przy pierwszych objawach przeziębienia należy zbić temperaturę.
W Szwajcarii, po pierwsze, za gorączkę do zbijania uważa się temperaturę powyżej 39 stopni. A po drugie – istnieją lepsze metody, niż na przykład taki paracetamol w tabletkach.
Na przykład, dajmy na to – ziemniaki. Trzeba je ugotować, rozgnieść, zawinąć gorące w folię spożywczą i następnie w ściereczkę, aby – się nimi obłożyć. Można na karku, lub na piersiach.
Inny sposób obkładania to sok z cytryny. Również na piersiach, tym razem w postaci namoczonej ścierki obwiniętej np. ciepłym szalem.
Ktoś próbował?
Na gorączkę u dzieci polecany jest inny sposób. Skarpetki namoczyć w letniej wodzie z octem i nałożyć dziecku na nogi. Podobno ocet wyciąga gorączkę przez stopy. Moje dziecko raz spróbowało, ale potem nie chciało już mieć mokrych stópek.
Chodzą też legendy, że okład z gotowanego siemienia lnianego uwalnia zatkany nos – jak się go położy na czole (zapakowany jakoś oczywiście, nie to, żeby papką sobie twarz obkładać).
Imbir i chrzan kontra cebula i czosnek
W Polsce za pogromcę różnej maści choróbsk uważa się czosnek i cebulę.
Ja się przeprosiłam z cebulą i na bolące gardło stosuję syrop z tejże (cebula i cukier – cała filozofia). Do czosnku nadal podchodzę ze sceptycyzmem, chociaż mędrcy ze Wschodu twierdzą, iż dzięki swoim właściwościom śmierdzącym trzyma raka z daleka.
W Szwajcarii taką funkcję pełnią imbir i korzeń chrzanu.
Herbata z tartym imbirem, cytryną i miodem na przeziębienie, łyżka startego chrzanu na zatkany nos (o, to moja mama była szwajcarska zanim ja wyjechałam do Szwajcarii).
Zupa z imbirem dobrze oczyszcza zatkane oskrzela – nie potrzeba żadnego syropu na kaszel.
Imbir spotyka się też często w restauracjach w postaci „domowej lemoniady” (z dodatkiem cytryny i słodkiego syropu) i wcale nie potrzeba do tego zimowej aury. Hausgemachte Eistee to podstawowy napój w lecie.
Ach, i zapomniałabym o holundrze!
Holunder, czyli czarny bez, pełni w Szwajcarii tę samą rolę, co w Polsce malina. Co prawda nie spotkałam się z tym, żeby dodawać syrop z holundra do piwa (jak to się drzewiej w Polsce piło z syropem malinowym), ale oprócz tego jest dość często stosowany- jako naturalny syrop dla dzieci, lub właśnie – przy przeziębieniach .
Rrrricolla i Rrrrrivella
Ricola to właściwie żaden środek naturalny. Jeśli wierzyć reklamom – zawiera wyciągi z 16 alpejskich kwiatków i ziół. Jeśli się dobrze przyjrzeć pudełku, to i kolorki, i sztuczne aromaty i słodziki.
Co nie zmienia faktu, że Ricola to dobro narodowe i moje dzieci święcie wierzą, że leczy.
Zamiast Ricoli można stosować całe zastępy ziołowych (oczywiście z alpejskich ziół) herbatek – z tymianku, koperku, szałwii, majeranku. Każda na coś pomoże. Anyżek, koperek i tymianek na przykład na kaszel.
Zauważyłam, że szwajcarscy marketingowcy też już poszli po rozum do głowy (skoro z aptekami im nie wyszło) i przy prostej zmianie nazwy „herbatka na bolące gardło” zamiast wyciąg z szałwii podnoszą cenę dwukrotnie. Podobnie „herbatka na zmęczenie”, „herbatka na dobry sen” i tak dalej. Skład całkiem zwykły, tylko nazwa lepiej brzmiąca.
Rivella to natomiast strasznie słodki ulepek, którego nawet cola nie przebije. Kiedy ją pierwszy raz spróbowałam, to pomyślałam – kto to w ogóle kupuje?? A tu się po czasie okazało, że rivella jest produktem pochodzącym z serwatki, która naturalnie jest słodka (dawni alpejscy górale robili z niej cukier, wiedzieliście o tym?). Też ma oczywiście domieszki przemysłowe, co nie zmienia faktu, że jest zalecana przez położne na…laktację.
Taki szwajcarski odpowiednik polskiego piwa karmelowego.
Inne szwajcarskie metody na domowe kuracje można znaleźć pod tym linkiem: nachhaltigleben.ch/gesundheit/Erkältung
A wy, macie swoje domowe, sprawdzone sposoby?
Stosujecie szkołę polską, czy szwajcarską?
Ja kocham wszelkie herbatki ziołowe na różne dolegliwości począwszy od przeziembień kończąc na problemach trawiennych. Z dzieciństwa pamiętam okłady z babki lekarskiej na skaleczenia. Tutejsze cukierki za to pozwalają mi przetrwać dzień w pracy z grypą. W rzeczywistości każde landrynki pomogą, bo wynika to z produkcji śliny w trakcie smoktania. Miód również ma wiele właściwości zdrowotnych. W Polsce obecnie też powraca się do metod leczniczych naszych babć, jak okłady z kapusty, żywokostu, spożywanie żurawiny, w moim domu czarny bez też gościł.
Tak, ja tez pamietam babkę lancetową 😉 zbierało się ją przy drodze. A żywokostu zupełnie nie znam, co to za roślina?
Ej ale czosnek to akurat na prawde działa jak antybiotyk, ja nie jestem fanką pakowania w siebie wszelkich leków na kazdą pierdołę i cieszę się że ich niepotrzebnie nie wciskają w aptece. Z lekkim przeziębieniem nie robię nic, z większym pakuję produkty z wit C i czosnek, ew zbijam gorączkę wspomnianym paracetamolem i psikam czymś do gardła jak mi się przypomnie. Dopiero jak umieram to idę do lekarza, ostatnio 5 lat temu…
Ja czosnek kiedyś jadłam, ale teraz jest dla mnie za silny. Nawet małe ilości (na przykład masło z czosnkiem lub w sałatce) powodują u mnie wręcz zatrucie organizmu. Cierpię przez wiele godzin ;(