Ktoś, kto jak ja pamięta czasy przedlodowcowe, kiedy w Polsce służba w wojsku była obowiązkowa dla panów i zakazana dla pań, rozumie, co oznacza słowo FALA. Nie wiem właściwie, skąd się wzięło, ale oznaczało mniej więcej falę głów młodych szeregowych, czołgających się między butami swoich przełożonych. Czasami była to fala szczoteczek do zębów, używanych do czyszczenia kibelków. Istniała również fala 30-kilogramowych plecaków, noszonych z wdziękiem podczas trzygodzinnego biegu na mrozie. Obowiązkowo o 3 nad ranem. Były też pewnie i inne, mniej lub bardziej wyszukane fale, wszystkie miały jeden punkt wspólny – zasadniczo ich celem było pokazać młodym żołnierzom, że ich służba niewiele się różni od średniowiecznych tortur. Jak można się łatwo domyślać, wojsko polskie to jedno z najprzyjemniejszych wspomnień naszych ojców i wujków, od którego każdy próbował się wymigać, jak tylko mógł.
Od kiedy służba jest zawodowa, fanu już nie ma. Nie dość, że prześladowanie w wojsku i dyskryminacja zakazana, to jeszcze za męskie zabawy płacą pensje. W Szwajcarii to zupełnie co innego. Dyscyplina, tortury i szwajcarski porządek mają się jak najlepiej. Oto kilka zasad panujących w helweckiej armii. Nie pytajcie, skąd wiem:
- Każdy helwecki żołnierz musi się stawiać raz na jakiś czas do odbycia służby uzupełniającej. Termin wyznaczony ma przez dowódcę, albo ustala z nim mailowo jakiś inny tydzień, bo akurat imprezka się fajna szykuje w tym czasie i szkoda tracić.
- Każdy żołnierz ma obowiązek stawić się na służbę uzupełniającą z bronią. Chyba, że zapomni. To wtedy przyjedzie z bronią następnym razem.
- Każdy żołnierz ma obowiązek maszerowania. Chyba, że go nogi bolą i przyniesie od lekarza zwolnienie od chodzenia w wojskowych butach. Wtedy może chodzić w trampkach.
- Żołnierz ma obowiązek być w jednostce w nocy i meldować dowódcy każde wyjście z terenu jednostki. Oczywiście, jeżeli dowódca jest w tym czasie na miejscu, a nie na przykład śpi w pobliskim pięciogwiazdkowym hotelu.
- Żołnierz ma obowiązek założyć galowy uniform, jak wychodzi z dowódca i całą drużyną na pizzę i piwo. Co, jak co, ale szwajcarska armia musi trzymać fason – nawet na piwie.
- Szwajcarski żołnierz ma prawo do rozmów przez komórkę ze swoją ukochaną do godziny 20.00. Potem otwierają w jednostce bar i robią się długie kolejki. W sumie więc lepiej skończyć rozmowę o 19.55.
- Żołnierz, który odbywa coroczny kurs uzupełniający, nie otrzymuje za ten czas pensji od swojego pracodawcy. Otrzymuje ją od wojska, w takiej samej wysokości.
- Żołnierz, który podczas odbywania służby wojskowej jest studentem, nie otrzymuje pensji od pracodawcy, bo nie ma jeszcze pracy. W sumie to logiczne jest. Otrzymuje za to pensję od wojska, żeby mu smutno nie było, że inni mają, a on nie.
- Żołnierz przechowuje broń w domu. A dokładnie, pół broni. Drugie pół musi przechowywać w takim miejscu, że jak ktoś przypadkiem znajdzie pierwszą połówkę, to musi się mocno natrudzić, żeby znaleźć tę drugą.
- Po odbyciu wszystkich wojskowych kursów żołnierz musi zdać broń. Ewentualnie może ją sprzedać na wolnym rynku za całkiem niezłą kasę.
- I na koniec wisienka na torcie – creme a la creme: żołnierz, który jest miły, sympatyczny, nie chleje wódy, nie rozrabia po nocach, nie chodzi na panienki a w dodatku odmawia pacierz po katolicku, a nie po protestancku, może się ubrać na żółto jak kurczak w Wielkanoc i służyć w gwardii papieskiej w Watykanie. Ale bajer.
I jak panowie, nie żal Wam, że nie byliście w wojsku?