Dlaczego Warszawa to nie Berno?

Widok na Stare Miasto w Bernie

1. Bo rower to nie samochód
W Warszawie rządzą samochody. Dzierżą władzę od czasów Dzierżyńskiego i nie chcą się nią dzielić ani z pieszymi, ani z rowerami. Ktokolwiek próbuje zaburzyć odwieczny porządek czterech kołek w mieście i wprowadzać nowe zasady, jest oklaksowany i obtrąbiony żeby mu się od nadmiaru ścieżek rowerowych i stref 30km/h w głowie nie poprzewracało. W Bernie samochód jest zbędnym gadżetem równie wygodnym jak 7 centymetrowe szpilki na kostce chodnikowej na Marszałkowskiej. Nie dość, że nie można wjechać na połowę ulic, to jeszcze nigdzie nie można go zaparkować. I potem wychodzą takie kwiatki, że zamiast skręcić w lewo i dojechać 500 m do domu, trzeba przejechać przez dwa mosty, trzy dzielnice i skręcić 44 razy w prawo. Bo uliczka po lewej akurat niesamochodowa była. Tak, tak, w Bernie rządzą rowery. Rozpanoszyły się już do tego stopnia, że mają wyznaczone miejsca do parkowania na ulicy, zajmują całkowicie parkingi samochodowe przy najbardziej popularnych destynacjach i pierwszeństwo przy wjeździe i zjeździe ze skrzyżowania. Od niedawna nierówną walkę samochodowego Dawida z rowerowym Goliatem wspomaga jeszcze Herkulesowy e-bike. Elektroniczna dwukołówka jeździ do 50km/h, szybko i bezwysiłkowo wspina się na berneńskie wzgórza, spychając samochody w otchłań pogardy.
Rowery zaparkowane w Bernie
2. Bo schody mogą być płaskie
W Warszawie nie lubią niepełnosprawnych. Przy budowie pierwszej linii metra wieeeeki wieeeki temu jakiś partyjny oficjel powiedział podobno: tyle macie w tej Warszawie niepełnosprawnych, żeby na każdej stacji budować dla nich windy???
W Bernie, również ze względu na punkt 1 (patrz punkt 1), tam, gdzie jest pagórkowato, jest płasko. Chodniki mają zawsze obniżone wjazdy przy skrzyżowaniach, schody mogą się bawić z pobliskimi windami lub zamienić miejscami z pochyłymi platformami. Korzystam ostatnio z gościnności udogodnień dla niepełnosprawnych jako matka wózkowa i po wakacjach w Polsce muszę przyznać – bardzo wygodnie się tu jeździ na trzech kółkach (bo ja taka trzykółkowa matka wózkowa jestem).
3. Bo ulica jest od jedzenia, nie jeżdżenia
Wybiła dwunasta. Samo południe. High noon. Korpoholicy głodomory, zwykli urzędole i brać studencko-uczniowska wypełza ze swoich perfekcyjnych szwajcarskich norek, gnana odwiecznym prawem lunchu. Wypełza na ulice i na nich zostaje, rozkładając upolowane kanapki, kebaby i sałatki na kolanach, siedząc na krawężnikach lub schodkach najbliższego budynku. Place zabaw pustoszeją z dzieci a mikroławeczki i piaskownice zapełniają się Piotruś Panami i Paniami wdzięcznie pałaszującymi swoje przyniesione z domu obiadki. Bo w samo południe w Bernie je się na ulicy. Samochodowojezdniowe asfalty zioną pustką a pieszochodnikowe asfalty cieszą się obecnością grzejących się na nich pup.
Tak sobie wyobrażam, że w Warszawie głodomory się rozkładają z pizzą przed Pałacem Prezydenckim. Albo przed bankiem na Marszałkowskiej. Albo z risotto na Placu Zamkowym. Chociaż nie, co by nie mówić Zygmuś jest gościnny i użycza schodków swojej kolumny kebabowiczom. Ci nie pozostają mu dłużni i w podziękowaniu malują schodki skapującym sosem ostrym-łagodnym-mieszanym w graffitti godne Banksy’ego.
Berno 3
4. Bo dzieci biegają boso po ulicy
O tym już pisałam,perrorując, dlaczego Berno nie jest Paryżem (klik). Z tego samego powodu Warszawa nie jest Bernem. Może to i niemodne, i szafiarki z Warszafki by się oburzały, że firmowe buty zawsze przecież można wypożyczyć do jakiegoś modnego outfitu na placu zabaw, ale mi się ten zwyczaj podoba. Przydałoby się więcej luzu w Syrenkowie w podejściu do naturalnego wychowywania dzieci, chociaż jest jedno ALE. A właściwie 4:
– ALE psie kupy
– ALE koty sikają do piaskownicy
– ALE szkło rozbite z butelek wieczornych gangów piwa
– ALE brudno i trzeba będzie myć stopy
Czy w Bernie nie ma ALE? Pierwszych trzech nie ma. Czwarte ALE to podstawa Berneńskiego Beztroskiego Bosostopia.
Z Beztroskich Bosostopych dzieci wyrastają Beztroscy Bosostopi dorośli, ale na taki szok kulturowy jeszcze nie jestem gotowa. Póki co, maszeruję dziarsko w eleganckich japonkach – być może któregoś pięknego dnia dołączę do bezobuwnych deptaczy chodnikowych Berna.
5. Bo Berno ma widok na miasto

Berno stolica 1
Warszawa też ma widok, ale Berno ma widok samo na siebie, a Warszawa na Pragę. Jeden z piękniejszych widoków stolicowych rozciąga się ze wzgórza Rosengarten na całe stare miasto i wijącą się zielonoalpejską rzekę Aare. Wystarczy pięciominutowy spacer w dół i już jesteśmy na miejscu.Właściwie to Berno jest tak małe, że widok jest na całe miasto, nie tylko na starówkę. W Warszawie najlepszy widok na rzekę rozciąga się z Gnojnej Góry, niestety ktoś starówkę umieścił na jej szczycie, więc widoku na nią brak. No i sami rozumiecie, Gnojna Góra przegrywa nawet nazwą z Ogrodem Różanym….

6. Bo wyntydż jest modny
Jak by tu nazwać stary rower, żeby nie używać słowa vintage? Nie da się. Albo stary, albo vintage. Warszafka jeszcze lubi błyszczeć w luksusie nowych i drogich rowerów, w Bernie im starszy, tym lepszy. Furrorę robią przede wszystkich leciwe kolarzówki lub rowerki a la II wojna światowa z wysoką, zakrzywioną kierownicą. Stare rowery się naprawia i sprzedaje, a nie wyrzuca na złom. U mnie w piwnicy od prawie 30 lat stoi nieużywana tatowa ukraina. Wujek z Otwocka też swoją oferuje w prezencie. Powinnam obydwie wsadzić w podróż biznesklasą i i zrobić z nich bogate emerytki imigrantki osiadające na starość w Szwajcarii. Tu i opieka geriatryczna jest lepsza, i bardziej zostaną docenione za walory i uroki wschodnich klimatów.
7. Bo rzeka służy do pływania
Berneńskie Aare nie przewiezie turystów barką na drugą stronę. Za to można wskoczyć do lodowatej wody w porze lunchu z jednej strony miasta i spłynąć sobie wartkim nurtem na drugą stronę. Potem na bosaka (patrz punkt 4) wraca się w górę rzeki i skacze jeszcze raz, do czasu aż zmarznięte paluszki dają znać „dość”. Tylko nieobyci z miastem turyści dziwią się na widok pląsającyh w bikini gołych pośladków w centrum miasta. Bywa też upalne lato, kiedy w Warszawie Wisła jak Oka szeroka wysycha, a w Bernie Aare się podgrzewa od słońca. I wtedy kąpiel to saaaaaaama przyjemność.
[blog_subscription_form]

Niepokorna dusza Albercika czyli co w Bernie atomowo w trawie piszczy

Co trzeba zrobić żeby dostać w Bernie własne muzeum z poddaszem i biletem wstępu za 18 franków? Dostać propozycję zostania prezydentem Izraela, zrobić sobie sweetfocie z Marią Curie- Skłodowską i pokazać język u Andy Wharhala. Trzeba mieć bujną czuprynę. Nie, to za mało. Trzeba znudzić się szkołą na tyle, żeby starać się o przyjęcie na Politechnikę bez zdanej matury i oblać egzaminy wstępne. O, to już coś. Potem można się przenieść do innej szkoły, gdzie nie są tak wymagający, dostać jednak papierek maturalny i zdać na studia na szóstkach. A potem kilka razy składać podanie o pracę nauczyciela akademickiego na kilku różnych uniwersytetach i być kilka razy z rzędu odrzuconym. Potem ewentualnie można zostać nauczycielem i prowadzić zajęcia dla 3 osób, bo więcej nikt nie jest zainteresowany.
WP_20150306_003Potem klepać biedę i wynajmować w Bernie jednopokojowe mieszkanko na drugim piętrze z bardzo krętymi schodami, na którym to mieszkanku można następnie zarabiać 6fr za obserwowanie jak nachalni turyści z trudem się wspinają, a potem spadają z tych schodków, chcąc zobaczyć jak ta nasza bieda się klepała.

Bern (27)

A potem to już wystarczy opublikować proste równanie matematyczne E=mc2 i dostać Nobla. To taki krótki przewodnik na życie przećwiczony w praktyce przez Alberta Einsteina. Jemu się udało, to nam nie? Polak potrafi. Założę się, że przynajmniej kilka faktów z życia Alberta będzie dla was zaskoczeniem, ale jak ktoś chce być wielki, to musi narozrabiać.
Fakt nr 1: Otóż niegrzeczny Albercik zbałamucił jedyną koleżankę ze studiów i – jak to się drzewiej mówiło – WP_20150306_001zbrzuchacił przed ślubem. Zakochana niedoszła fizyczka Mileva wróciła na rodzinne łono Serbii, gdzie urodziła potomka, ale niestety nie cieszyła się długo macierzyństwem. Einstein nigdy nie widział swojej pierworodnej córki, co nie przeszkodziło mu ożenić się z romansującą cudzoziemką już rok później i płodzić kolejne dzieci jak Bóg przykazał. Niedoszła fizyczka podzieliła los wielu ówczesnych szwajcarskich kobiet i została naukowcem od prania w balii i gotowania zupy selerowej. Najwyraźniej rola kury domowej i ganianie po Europie za Albercikiem, który ganiał za dobrą posadą przestała ją zadowalać, bo małżeństwo skończyło się rozwodem.
Niepocieszony Einstein szybko się pocieszył, z tym że nie mógł się zdecydować między jurną dwudziestolatką a jej matką. Ostatecznie wygrała wersja „im wino starsze, tym lepsze” i Albercik ożenił się po raz drugi, ze swoją kuzynką, Elsą.
Fakt nr 2: Albercik był z pochodzenia Żydem i chociaż bardzo do tego nie przywiązywał wagi, to nastroje społeczne w Europie lat dwudziestych dały mu się we znaki. Zrezygnował z obywatelstwa niemieckiego i przyjął szwajcarskie, a gdy do władzy doszedł Hitler, Einstein dumnie oświadczył, że jego noga na weimarskiej ziemi już nigdy nie stanie. Słowa dotrzymał, na bujających się nogach odpłynął do Ameryki, gdzie wiódł żywot starzejącego się emigranta. Przez ten czas aktywnie wspierał starania Żydów o założenie państwa Izrael, przez co złożono mu propozycję – jak się okazało, do odrzucenia- zostania prezydentem świeżego państwa. Może to i szkoda, że jej nie przyjął, być może jako szef doradziłby Goldzie Meir bardziej twarzową fryzurę, bo urodziwa to pani premier Izraela nie była.
Einstein Maria
Fakt nr 3: Albercik przyjaźnił się z Marysią. Spędzali razem wakacje z dziećmi i robili wspólne fotki na konferencjach naukowych. Marysia była oczywiście fajniejsza niż Albert, bo miała już dwa nazwiska (Curie – Skłodowska), dwa Noble i była jedyną kobietą w męskim naukowym światku. Na pewno nauczyła lepić Einsteina pierogi z polonu.
Time Einstein
Fakt nr 4: Einstein mógł być Snowdenem swoich czasów. Amerykanie bardziej niż bomby atomowej bali się, że coś wypapla i odsunęli go od prac nad nowym wynalazkiem. Co nie przeszkodziło ówczesnej prasie zlinczować go publicznie za odpalenie bomb w Hiroszimie i Nagasaki. Ironia losu, bo Albert akurat był zagorzałym pacyfistą i tym eksperymentom mocno się sprzeciwiał. No cóż, za sławę się płaci, a poczytny temacik zawsze znajdzie sobie kozła ofiarnego do obsmarowania w prasie.
monachium 2
Fakt nr 5. Ha!I tu was mam. Kto wiedział, że święto piwoszy, Oktoberfest w Monachium zawdzięczamy Einsteinowi? Nie Albercikowi, co prawda, tylko jego ojcu i wujowi, którzy przy pomocy założonej przez siebie spółki elektrycznej rozświetlili pierwszy lokalny bazarek dla birromanów, znany dziś pod wdzięczna nazwą Oktoberfest. Tak wiec panowie – w najbliższym październiku wznosimy piwny toast za seniorów Einsteinów.
Fakt nr 6: Nadejszła wiekopomna chwila i 18 kwietnia 2015 przypadła dokładnie 60 rocznica, gdy Albert udał się na łono Abrahama. Z tej okrągłej rocznicy (a my Polacy lubimy świętować okrągłe rocznice wielce smutnych wydarzeń) przedstawiłam krótki przewodnik, jak swoim życiorysem dać zarobić na turystach stolicy pewnego helweckiego państwa.
Dla leniwych link do Muzeum Einsteina w Bernie