- Odwożę pisklę do żłobka na rowerze. Mimo, że pisklę jest w wieku żłobkowym, to znaczy takie małe w sumie, nikt się na mnie nie patrzy jak na wyrodną matkę, co to biedne kilkumiesięczne dziecko targa ze sobą na welocypedzie, zamiast wygodnie samochodem pod drzwi dostarczyć. Jedyny problem, że inni rodzice też są tacy mądrzy jak ja i muszę się rano przedzierać przez tabuny rowerów zaparkowanych przed żłobkiem.
- Jeżdżę z tym dzieckiem na rowerze po ulicy. Nikt na mnie nie trąbi, nie mam zawału serca za każdym razem, jak przejeżdża koło mnie ciężarówka, bo jak widzi dziecko z tyłu, to i tak zwolni poniżej pięciu dych. I teraz uwaga – albo mam wyznaczone na jezdni pasy rowerowe, albo…ich nie mam. Taka różnorodność. I co w związku z tym? Ano nic, samochody dalej na mnie nie trąbią, czekają grzecznie aż się wcisnę, przeturlam, wepchnę, zmieszczę i jeszcze potrafią na skrzyżowaniach się zatrzymać i poczekać, aż przejadę. Takie cuda.
- Jak nie dziecko, to mogę na rowerze wozić brzuch. Z dzieckiem. No, wyrodna matka, wyrodna. Nie dba o siebie w ciąży. Jak i setki innych matek, co te brzuchy na rowerach targają. Nikt im się w czoło nie puka, a na pytanie lekarza, jak długo mogę się tak tarabanić, usłyszałam – może Pani pojechać na rowerze do porodu. Gites.
- Mam zjazdy, podjazdy, obniżone krawężniki i nie muszę się zastanawiać, gdzie przypadkiem spotkam schody na spacerze. To w wersji, kiedy zamiast na rowerze młodzież podróżuje po mieście w wózku (tu już kiedyś pisałam o tym, jakie fajne Berno jest: KLIK).
- Taki mi się egzemplarz pisklęcia głodomora trafił. Ryczał w promieniu kilometra tak, że ni du du, tylko teraz i natychmiast mi tu mleko dawaj, nie będę czekał, aż sobie ustronne miejsce do karmienia znajdziesz. Berno oferuje całkiem przyzwoite rozwiązanie dla takich mlecznych terrorystów – każda apteka powinna zapewnić pokoik do karmienia dziecka piersią, a najbliższą aptekę z jadalnią można znaleźć w telefonicznej aplikacji. A nawet jak mi się nie udawało sprintem do tej apteki dobiec, zanim bębenki w uszach popękały, to i tak nikt NIGDY nie zwrócił mi uwagi, że karmię w miejscu publicznym. Na ławce, na trawce, w kawiarni, w fabryce czekolady. Podobno hitem wśród lokalnych matek są przymierzalnie w sklepach, ale nie próbowałam. Podobno istnieją też barbarzyńskie kraje, gdzie matkę karmiącą wysyła się do toalety…
- Co ulica, to plac zabaw, żłobek albo przedszkole. W Bernie obrodziło w dzieci, to gdzieś tę całą bandę trzeba upchnąć. Jak mnie stać, mogę przebierać w żłobkach, jak w ulęgałkach, tylko… no właśnie, jak mnie stać. Na żłobek potrzebna niezła pensja, jest dwa razy droższy niż wynajem mieszkania. Nie ma jednak tego złego Szwajcara, co by na dobre nie wyszedł. Do żłobka należy się dofinansowanie z zakładu pracy. Jak nie pracuję, to jest dofinansowanie z miejskiego socjala. Jak i to mnie nie urządza, to mogę wziąć udział w zajęciach przygotowawczych dla dzieci bez żłobka. Koszt…10 frankoli na miesiąc. To takie dwie duże kawy. A przedszkole to już raj…. Za darmo 😉
- Jeżeli koło mnie mieszka banda innych, równie dziko biegających dzieciorów, to mogę wystąpić do miasta o obniżenie dopuszczalnej prędkości ruchu w pobliżu domu. Bo dzieciory po ulicy biegają i w to kierowcy muszą się do nich dostosować.
- Jak już dzieć zacznie być w wieku przedszkolno-szkolnym, to będzie się mógł sam wypuszczać z domu do obowiązku pedagogicznego. Bo – co oczywiste – każdy kierowca przepuszcza pieszych, w tym dzieci, na pasach. Ale to oczywista oczywistość w Szwajcarii. A każdy mały dzieć musi nosić żółty odblaskowy trójkącik, co by go było widać z daleka i na wszelki wypadek kierowca mógł zwolnić, jak jeszcze przedszkolak po chodniku bryka i ani myśli przechodzić przez ulicę. Wspominałam już, że brzdącale przechodzą same przez ulicę?
- Tanio to tu nie jest, nie ma się co oszukiwać. A dzieci, jak wiadomo, kosztują. W dodatku produkuje to takie małe tyle ton ubranek, zabawek i pierdutek, że po roku nie wiadomo, gdzie to wszystko upychać po kątach. Dzięki Ci Panie Boże – a raczej Matko Boska (bo ty wiesz, o czym mówię) – za wszystkie giełdy, kiermasze i sklepiki z rzeczami dla dzieci. W Bernie i okolicach organizują ich całkiem sporo, a niektóre są całoroczne. Do wyboru są dwie opcje: albo można przytargać do domu kontener ciuszków i nie zapłacić za to majątku, albo się równie podobnego kontenera z domu pozbyć. Jedna i druga opcja idealna dla zakupoholików, czyli każdej matki piejącej w zachwycie nad nową różową sukieneczką.