Nie podróżuje się po to, by przyjechać, tylko po to, by podróżować.
Gdyby Johann Wolfgang Goethe żył 100 lat później, te słowa wypowiedziałby z pewnością o Glacier Express.
Zapraszam na czwartą część podróży Koleją przez Szwajcarię.
Glacier Express – piękno podróży samej w sobie
„Lodowcowy Express” przemierzający Szwajcarię z zachodu na wschód wzdłuż Alp to najpiękniejszy – ale jednocześnie najwolniejszy pociąg ekspresowy w kraju. Dokładnie tak, jak powiedział Goethe – jego celem nie jest przybycie do celu podróży.
Gdzie nie pojedzie, to właściwie jest na wakacjach. Ładne widoki, piękne samochody, szybkie kobiety (samochody też zresztą szybkie).
No, może z wyjątkiem Korei Południowej. Tam go chyba w więzieniu trochę przytapiali (słownik mi sugeruje, że nie ma takiego słowa i powinnam użyć przetapiali lub przytępiali. W sumie to to samo).
Ale, ale, co tam się będziemy przyczepiać do jakiejś Korei.
Generalizując – Oh James ma klawo.
Coś tam co prawda raz na jakiś czas namiesza, gdzieś świat uratuje, ale akcje z bronią w ręku tak się szybko dzieją, że i tak nikt ich nie rozumie. No a po skończonej robocie może już sobie zwiedzać cały świat.
Furkot kół na przełęczy Furka
Szwajcaria jest tak piękna, że ach och, nie dziwota więc, że go do kraju z Alpami raz i drugi zawiało na wakacje.
Pierwszy raz był tylko przejazdem.
Zafurkotał przez chwilę bardzo bardzo złym ludziom na przełęczy Furka a potem pokiwał Złotym Paluszkiem w Genewie.
W głowie mu się pewnie od serpentynek na drodze zakręciło i nieco letnie słoneczko przygrzało, bo od tej pory wskakiwał tu głównie zimą.
Szkoda, że kilka razy incognito, w dodatku tylko na chwilę.
Raz udawał, że Zabójczy Widok ośnieżonych gór to Syberia, nie Szwajcaria, więc szkoda atramentu internetowego na taki View to Kill.
Szpieg co mnie kochał też że niby w Austrii na tych nartkach tak pomykał, a to słodkie St. Motitz było.(tu KLIK, żeby się przekonać jakie słodkie jest St.Moritz).
Czego się nie robi dla Jej Królewskiej Mości
Tęsknota za Szwajcarią zrobiła jednak swoje, bo w końcu został na dłużej.
Najpierw w moim stołecznym Bernie postanowił dołożyć swoją cegiełkę do nowobudowanego dworca kolejowego. Zwiedził kościół Munster i ten drugi kościół, co stoi koło dworca i nie wiem, jak się nazywa, bo od kiedy jestem w Bernie był opakowany w torebkę foliową i nic nie było widać.
Pochodził po starym mieście, pomachał misiom i pojechał w góry na narty.
W Lauterbrunnen nie bawił się jakoś specjalnie, pewnie nie trafił na sezon zawodów w slalomie gigancie, więc szybko przeniósł się kolejką na Schiltorn.
A tam to się działo.
Jak na prawdziwego Brytyjczyka przystało, wystąpił z klasą w szkockiej spódniczce w gronie napalonych dam, lecz nie dane mu było długo wypoczywać w restauracji z widokiem 360 st, bo znowu go bardzo bardzo źli ludzie dopadli.
Musiał zwiewać na łeb, na szyję, szusując w dół po stromych alpejskich stokach, a na koniec biedną Piz Glorię wysadził w powietrze.
Nie taki James straszny, jak go malują. Cudownym zbiegiem okoliczności Piz Gloria stoi dziś nadal i teraz Bond zwabia chętnych turystów, żeby im pokazać, jaki to on dzielny był. Całą historię można tu zobaczyć – gdzie był, co robił, nawet bardzo, bardzo źli ludzie są chętni do wspominek, jak to im za Jamesem ganiać przyszło (KLIK).
To już kolejny po Einsteinie, co wie, jak się dobrze zarabia na marketingu turystycznym (KLIK).
Na koniec zrobił to, co Bond umie najlepiej, czyli spalił trochę gumy na krętych górskich dróżkach Gryzonii (to tam, gdzie się księżniczki gryzły KLIK) i zniknął ze Szwajcarii na następne parędziesiąt lat.
Najsłynniejszy skok w historii kina
Wrócił już w nowym tysiącleciu – i to jak! Nie samochodem, nie na spadochronie, nawet nie w łodzi podwodnej. Znowu na złoto, tym razem łypiąc Goldeneye skoczył na bungee w dolinie Verzasca.
Znowu niestety się nie przyznał, że tym Złotym Okiem to w Szwajcarii mrugał, bo piękna tama wodna w Ticino udawała kompleks wojskowy w Rosji. Tym bardziej szkoda, że skok James’a jest uznawany za jeden z najlepszych wyczynów kaskaderskich w filmowym świecie.
Kto chce poczuć się jak słynny wstrząśnięty, nie zmieszany, może za jedyne 250 FR skoczyć z tamy w ślad za Bondem.
Czy to już koniec 007 w Szwajcarii?
Plotka głosi, że ostatnio James chciał zabrać ze sobą na wakacje Spectrę, ale się Szwajcaria już obraziła, chyba ze te wcześniejsze incognita. I nie chciała James’a.
Postanowiła innych celebrytów u siebie gościć i więcej na nich zarabiać, bo z Bondem to tylko problemy były.
A taki hinduski operator mydlany to bez gadania frankami przed nosem zamacha i jeszcze innych mydlanych zachęci, żeby się w Szwajcarii śpiewnie romantyzowali.