Transplantologia szwajcarsko-polska. Reanimacja

O transplantologii już było. O tu: KLIK. Poprzednie organy dobrze się czytelnikom przyjęły, więc na stół operacyjny wjeżdżają kolejne rozwiązania do przeszczepu.

  1. Wykopaliska uliczne

Jest sobie dziura w chodniku. Taka od pękniętej rury z wodą, od kabelków, albo wykopalisk archeologicznych z epoki lodowcowej. Z resztą nieważne, co to za dziura, ważne – że jest. I że pieszy chodnikowy na pewno ją spotka na swojej drodze. Nie przeskoczy, co najwyżej przeleci (nad, nie przez). Mogliby Szwajcarzy być tradycjonalistami, uprzykrzyć trochę życia pieszym wycieczkom, niech by sobie omijali dziurę kwartałem ulic naokoło, pokonując dodatkowo trzy skrzyżowania i tracąc na to dziesięć minut. A tu tymczasem się okazuje, że Szwajcarzy wkładają swoją znaną w całym świecie nudę obyczajową do kieszeni i serwują codziennie inną zagadkę – gdzie dzisiaj  będziemy omijać dziurę? Bo dzisiaj dziura jest tu, a jutro na przykład tam. Więc trzeba się przenieść z całym sprzętem wykopaliskowym o kilka metrów dalej. Trzeba też zorganizować pieszym kładeczkę, mosteczek, ewentualnie ogrodzić kawałek samochodowej jezdni na potrzeby drepczących butów. A mogło być tak nudno, tak przewidywalnie – zagradzamy kawał chodnika i każemy pieszym biegać po dzielni. Nie ma przejścia, to twój problem, drogi pieszy. Nikt Ci przecież życia ułatwiał nie będzie. Przynajmniej tak jest w Warszawie – reguły jasne, kto tu rządzi.

2. Co z oczu, to pod ulicę

Ostatnia transplantologia miała dużo ekologii do przeszczepu. To teraz dla odmiany znowu będzie o śmieciach, tym razem o tych segregowanych. Są kontenerki na papier? Są. Są kontenerki na butelki? Są. A na metal też są? Są. A gdzie? A nie wiadomo, bo ich nie widać. Z ulicy wystaje tylko designerska ruro-tuba z otworem, do której to trzeba wrzucić odpowiednio posegregowane odpady. Cała reszta znajduje się pod poziomem ulicy. Raz się przyczaiłam, więc wiem, jak to działa. Przyjeżdża wielka ciężarówka, wyciąga z ziemi cały kontener razem z wystającą ruro-tubą i ładuje na pakę. A w dziurę wstawia pusty. Ascetycznie, minimalistycznie i nie trzeba się potykać o kolorowo-plastikowe koszmarki na chodnikach.

Daaawno, dawno temu, za rzekami i górami, jak byłam mała, pamiętam czasy, gdy w Polsce oddawało się do skupu prawie wszystko – butelki, papiery, nawet stare szmaty. U mnie w osiedlowym sklepiku zbierali aluminiowe kapsle od butelek po mleku, a szklanki i papier toaletowy wydawali w skupie makulatury. U was też tak było? No w każdym razie tak mi chyba zostało, bo na starość się ekologiczno- recyklingowa zrobiłam. To taki mały przerywnik w tekście, żeby nie było nudno, bo następny punkt będzie dla odmiany – o czym? O ekologii.

  1. Jednorazowe kubeczki do wielokrotnego użytku

Co leży na ziemi po każdym koncercie i innej maści publicznym spędzie? Do kopania, deptania i walania się pod nogami? Ano jednorazowe kubeczki, tudzież inne plastikowe flaszyny. Rozwiązanie na to tak proste, jak but – aż się dziwię, że wcześniej nikt na to nie wpadł. Otóż na całej imprezie obowiązują te same, jednorazowe kubeczki z… kaucją. Kupujesz tu, oddajesz tam. Można wyrzucić, proszę bardzo – ale zaraz się znajdzie jakiś obrotny młodzieniec, który podniesie z ziemi i za dwa frankole odda na najbliższe stoisko. To trochę jak z wózkami na zakupy. Nie żal ci moniaka, to zostaw wózek na środku parkingu. Kubeczki są trochę z lepszego sortu (takie modne słowo ostatnio), więc tak łatwo się nie połamią i pewnie są ponownie przerabiane na takie same kubeczki na kolejną imprezę.

  1. Hocki klocki, nawet brocki

Takie YYY te brocki, bo z umlautem (nie mam umlautów na klawiaturze, więc proszę czytać bryki). Zamiast AAA sprzedam, ogłoszenia w Szwajcarii powinny się zaczynać od YYY oddam. Bo tu trzeba wspomnieć o jednej istotnej sprawie, której może nie wszyscy są świadomi: Szwajcaria jest DROGA. Nie asfaltowa, nawet nie żwirowa, tylko po ludzku – drożyzna jak cię. Kupowanie jest drogie, ale dalej też nie lepiej – wyrzucanie śmieci też jest drogie. Nie opłaca się. Lepiej wszystko to, co zalega latami w domu oddać do brocki. Od małych, lokalnych i wyspecjalizowanych w n.p. starociach, po wielkie, piętrowe magazyny niczym IKEA na horyzoncie zachodzącego słońca – w brocki jest wszystko. Absolutnie wszystko. W dodatku kosztuje zazwyczaj kilka brzęczących szwajcarów i można się obkupić bez osuszania łez pustego portfela. Że to wszystko sekondhendy i używane? No racja, używane, ale tutaj to najwyraźniej nikomu nie przeszkadza, bo rynek wtórny furczy aż miło. Jest nawet modne poszpanować trochę używańcami (pisałam już o tym przy okazji rowerów KLIK).

5. Punkt, którego nie ma.

Po piąte nic mi nie przychodzi do głowy, a chciałam, żeby było tyle samo punktów, co ostatnio, więc teraz siedzę i się zastanawiam, co by tu można przeszczepić z Polski do Szwajcarii… co by na następny post było.

5 odpowiedzi na “Transplantologia szwajcarsko-polska. Reanimacja”

    1. racja, widzę ze szwajcarzy są mocno przywiązani do swojego kraju, ale znam ich jeszcze za mało, żeby wiedzieć co naprawdę myślą. chyba muszę zacząć czytać i oglądać więcej lokalnej polityki, to w jaki sposób jest uprawiana dużo mówi o kulturze narodu:)

  1. Z tymi kubeczkami z imprez masz znowu 100% racji. Jakoś nie zdawałam sobie sprawy z tego, po co oni te kubki dają za kaucją.. Zimą porcelanowe kubki z uszkiem (na grzane wino), latem gruby plastik. 2 albo 5 franoli kosztuje taki kubek (porcelana droższa, oczywiście). Zabrałam sobie taki plastikowy z Genewy, z tych świąt sierpniowych ichnich. Świetnie się sprawdzał – pojemny, na zimne napoje idealny! I podobno co roku ma inny wzór namalowany… 🙂

    1. a nie wiedzialam, ze co roku sa inne. za malo na imprezy chodze, zdaje sie. ale ja sobie zadnego do domu AD2015 nie wzielam, bede musiala w tym roku 🙂

Leave a Reply

%d bloggers like this: