Puknij się w łeb człowieku czyli jak ciężko wzdychają Szwajcarzy, gdy słyszą o sobie stereotypy

Stereotypy o Szwajcarach

Polacy piją wódkę na śniadanie, a w Warszawie po ulicach chodzą polarne niedźwiedzie.

Co tam jeszcze?

Ach, no słynny kawał z Niemiec: Jedź do Polski na wakacje, twój samochód już tam jest.

Taaa… wszyscy uwielbiamy stereotypy, szczególnie jak nie dotyczą nas.

A co tam mamy o Szwajcarach? Że są nudni, uporządkowani jak w szwajcarskim zegarku i mają fioletowe krowy.

Muszę przyznać, że im dłużej mieszkam w Szwajcarii, tym coraz trudniej przychodzi mi patrzeć na ten kraj z dystansem.

Stereotypy się weryfikują, Szwajcarzy normalnieją, tylko te krowy czekają za każdym rogiem. Nie, wcale nie fioletowe. Normalne, mućkowate.

Jak myślicie, co najbardziej wkurza Szwajcarów? Krótka lista stereotypów, z którymi borykają się Helweci. Czytaj dalej „Puknij się w łeb człowieku czyli jak ciężko wzdychają Szwajcarzy, gdy słyszą o sobie stereotypy”

Wieża Babel na glinianych nogach? O językowej wojnie szwajcarsko-szwajcarskiej z angielskim w tle

Pamiętacie, jak się zachwycałam Szwajcarskim tyglem językowym i tym, jak ten kraj świetnie funkcjonuje z czterema językami narodowymi? No więc, trochę tu pomieszkałam i mogę teraz dodać łyżkę dziegciu. Żrą się. Z klasą, z dystansem (jak to Szwajcarzy), z pełną demokracją – ale się żrą. Bo się nie mogą dogadać, jak się mają dogadywać.
A sprawa wygląda tak: Otóż niby te cztery języki funkcjonują w równym stopniu, ale jednak są równi i równiejsi. Najbardziej równy jest niemiecki schwiizerdüütch (przestałam się przejmować, jak sie go pisze, bo i tak się go tylko mówi i tylko małolaty w sms-ach wiedzą, jak się go używa, a ja małolatą już dawno nie jestem). Z prostej przyczyny – ponieważ używa się go w większości kraju – jest też najbardziej rozpowszechniony i najpotężniejszy. Gdzieś tam na zachodzie upchany po lewej stronie mapy, czyli przy Francji, jest francuski. Jest go o wiele mniej, ale dzielnie nie daje sobie wejść na głowę potężnemu pseudo-niemieckiemu sąsiadowi. I tylko włoski najbiedniejszy, bo nie dość, że heeen, za górami, za lasami, to jeszcze tylko jeden prawdziwy kanton go używa (Ticino) i pół takiego włosko-niemieckiego (Gryzonia zwana pieszczotliwie Graubunden lub Grigioni). O tym czwartym, retoromańskim nie będę się rozpisywać, bo już pozostałe trzy idą ze sobą na noże, to co będę czwarty do wojny szwajcarsko-szwajcarskiej mieszać.
Czytaj dalej „Wieża Babel na glinianych nogach? O językowej wojnie szwajcarsko-szwajcarskiej z angielskim w tle”

Co ja tu robię? #12 Pierwiosnki, pierwiastki, pierwsze koty za płoty

Uniwersytet blogowania się kończy. I dobrze w sumie, bo nie nadążałam z tymi pracami domowymi. Dobra, przyznam się, skończył się tak na prawdę dwa tygodnie temu. Dzisiaj już ostatni post z tej serii. Czas na blogowy rachunek sumienia. Akurat dobrze się składa, bo:

 
Nie chodzi o to, że po tym uniwersytecie jestem już całkiem odjechana jak kosmici, tylko że właśnie nam z frankiem szwajcarskim stuknął pierwszy rok, odkąd zaczęliśmy chodzić na randki. A dzisiejsze zadanie na uniwersytecie polega na zaplanowaniu przyszłości bloga w oparciu o to, co nasze śledzie vel followersi czytają na randkach najchętniej. Potem wystarczy już tylko systematycznie co miesiąc/co tydzień o tym pisać. Bez wymówek, że nie mam czasu, że się muszę bawić w lokomotywę, odrabiać niemieckie Konjuktivy lub inne takie włoskie Subjonktywy. Tylko co tu wybrać? To może ciekawe miejsca w Szwajcarii do zwiedzenia. Tak raz na miesiąc, dajmy na to 15-ego. Trochę się już tego zebrało, o Gruyere, Bernie, śladami Jamesa Bonda. Albo o zakręconych ludkach, co im przyszło żyć pod alpejską gwiazdą. Tylu ich ciekawych po świecie chodzi i pływa. O Einsteinie już było. O Narutowiczu też. A tu jeszcze Roger Federer, Mario Botta, H.R. Giger w kolejce czekają.  To ich też raz na miesiąc wrzucimy w kalendarz, może na 23- ego. A jeszcze kultura i sztuka, bo to przecież blog z misją, pod strzechy trzeba upychać tę nieznaną helwecką spuściznę. Dadaizm nie wystarczy, było też już co prawda o paradzie miłości w Zurychu i o tahitańskich pannach na wydaniu, ale przydałoby się może o Paul Klee, albo o takim fajnym muzeum dla dzieci w Ticino, Museo in Erba. Nie, muzeum dla dzieci będzie w cyklu o tym, co można superanckiego robić z dziećmi w Szwajcarii. To kultura niech ich do kalendarza na 5-ego, a dzieci – na sam koniec, na 30-ego na przykład. Luty będzie poszkodowany, bo nie ma 30-ego. I jeszcze o kuchni, bez czekolady nie dam rady. I o Szwajcarach. I tak ad hoc, co mi przyjdzie do głowy. To wyjdzie razem tych postów w miesiącu… za dużo. Jak to poetycko stwierdziła niedawno jedna z moich śledzi na fejsie: Super blog, ale co za dużo, to i świnia nie przeżre. W sumie racja. Plan A nie wypalił.
To w takim razie trzeba inaczej, tak po szwajcarsku. Na scenę wkracza plan B. Kalkulatory w dłoń, statystyka od zawsze była najbardziej ulubionym i najmniej nudnym przedmiotem wszystkich studentów, więc pójdzie gładko. Co najchętniej czytają Polacy na polskim blogu o Szwajcarii?
W ciągu ostatniego roku najchętniej czytanymi randkami były  – ta ram ta dam….

  1. 8 oznak, że w Szwajcarii nadal jestem Polką
  2. 10 oznak, że jesteś już Szwajcarem
  3. Wszystkie Ryśki to fajne chłopaki, czyli co stereotypowy Polak wie o Szwajcarii
  4. James Bond na szwajcarskich wakacjach

No i git. Wychodzi na to, że Polacy najbardziej lubią czytać o Polakach. To trochę kiepsko rokuje dla bloga o Szwajcarii. Dobrze, że chociaż ten 007 Bond ratuje statystykę. No nic, zostaje mi chyba jednak plan A do realizacji. Z tym, że będzie bardziej polski niż szwajcarski, trochę ułańskiej fantazji sobie zostawię, co mi przyjdzie na myśl pod perukę, to napiszę. Czekajcie, a się przekonacie.
A na koniec statystycznie najczęściej pojawiające się kraje, do których udał się frank na randki. Nie, to by było za banalne. Wiadomo, że Polska i Szwajcaria. To w takim razie te z drugiego krańca listy – najrzadziej: Arabia Saudyjska, Malediwy, Tajlandia, Czechy, Słowacja (a tym co się nie podoba? W końcu po polsku też zrozumieją.) Katar (na zdrowie), Aruba i Barbados (Barbados???). I jeszcze Korea Południowa. Dobrze, że nie Północna.
W sumie czytaliście nas już ponad 10.000 razy. Dziękujemy i zapraszamy z frankiem na kolejne randki. W prezencie i na zachętę małe video. Też go nie rozumiem, ale czym więcej razy go oglądam, tym bardziej się śmieję. Może to jest recepta na udany blog.  Aloha! (to dla tych z Barbadosu).

 
 
 
 

Co ja tutaj robię? # 10 Złota rybka, co spełnia życzenia

Kubełki wszyscy znamy. To taka stara zabawa w bucket list – spisz na kartce wszystkie swoje marzenia, które chciałbyś zrealizować do końca życia. A potem je realizuj, to oczywiste.
Dzisiejsze zadanie z uniwersytetu blogowania jest takie właśnie kubełkowe. Wyrzuć do kubła na śmieci wszystkie swoje dotychczasowe posty. Hahaha. Żartowałam. To by było głupie zadanie jak na uniwersytet. Miałam wybrać jeden z blogów, nad którymi się ostatnio znęcałam w komentarzach i zainspirować się nim do napisania kolejnego postu. Ponieważ kiepska ze mnie Perfekcyjna Pani Domu, to wybrałam inną równie nieidealną babcię, co to swój dom i mopa ma w głębokim poważaniu i żegluje sobie przy Grecji. Taka typowa polska emerytka po 60-stce. Georgie Moon, o której pisałam już tutaj (KLIK), zamiast się wysilać co też by ona chciała życiu jeszcze zrobić, napisała swoją listę antykubełkową. Anti-bucket list. Nie będę zżynać. Antykubełek zostawię sobie na za parę lat w Szwajcarii, a na razie moje iście subiektywna lista rzeczy do zrobienia w Szwajcarii, zanim mnie piekło pochłonie (do aniołków to trochę musiałabym schudnąć, inaczej mnie do niebios nie uniosą).

  1. Zobaczyć Jungfraujoch, Top of Europe. To tak na prawdę marzenie mojej szwajcarskiej połówki, ale nie będę się wychylać, może być też moje. Najwyżej położona w Europie kolej górska i niebanalne widoki na czterotysięczniki. Cena kolejki też niebanalna, pewnie dlatego do tej pory tam nie pojechaliśmy
  2. Przejść się 36-metrowym mostem panoramicznym rozpiętym między dwiema górami z Sigriswill. Na to to już właściwie jestem umówiona z Martyną Wojciechowską, bilety ważne tylko jeszcze przez miesiąc, więc mój kubełek za chwilę opróżni się z punktu 2. Martyna, pamiętasz?
  3. Jak w Sigriswill będzie nudno, to jeszcze skoczę zobaczyć most Trift. Wisi sobie nad 100 metrową przepaścią i jest o  134 m dłuższy od tego z punktu 3. Tym razem już bez Martyny, oszczędzę jej takich widoków, jeszcze się jej słabo zrobi od wysokości.
  4. Skoczyć na bungee z tamy wodnej w dolinie Verzasca w Ticino, jak James Bond. Kaktus mi na głowie wyrośnie, jak się kiedyś na to zdecyduję. 

    This slideshow requires JavaScript.

  5. Wspiąć się na Machu Picchu w Peru. Bądźmy realistami. Na Matterhorn nie wejdę, to chociaż Machu Picchu sobie zostawię na deser.
  6. Przelecieć się balonem podczas festiwalu balonów w Chateau d’Oex. W tym roku byłam na ziemi, w przyszłym będę w powietrzu. Na pewno. 

    This slideshow requires JavaScript.

  7. Spędzić 2 noce w hotelu Aescher w Appenzeler. Pierwszą noc spędzę na zastanawianiu się, czy hotel w którym właśnie się znajduję, nie oderwie się od skały, do której jest przyklejony. Drugą noc będę gryzła ze strachu pościel po widokach, jakie miałam z okna podczas dnia, na przepaść pod hotelem.
  8. Nauczyć się jeździć na biegówkach. W Szwajcarii wszyscy jeżdżą na biegówkach. Przy okazji schudnę parę kilo, to jeszcze będzie szansa na te aniołki.
  9. Zatańczyć tango argentyńskie. W Bernie jakoś mało popularne, więc zostaje mi od biedy wyjazd do Argentyny.
  10. Nauczyć się szwajcarskiego niemieckiego. Ktoś mi kiedyś powiedział – nauczyłaś się arabskiego, to ze szwiitzem też dasz radę. Taaa… Arabski to prosty był.
  11. Zobaczyć lwy i tygrysy na sawannie w Kenii. To zupełnie jak w Mauzoleum w Zurychu. To znaczy w Masoala. Znając życie, lot do Kenii będzie tańszy niż wejściówka do szwajcarskiego zoo 

    This slideshow requires JavaScript.

  12. Zwiedzić parlament w Bernie. Wiem, wiem, wstyd – tyle czasu tutaj już mieszkam i do tej pory nie poszłam. A taką demokrację to trzeba zobaczyć na własne oczy.
  13. Że niby krótka ta lista? To proszę bardzo, co byście sami dorzucili?

[blog_subscription_form]
Blogging U.

Co ja tutaj robię? # 8 Zupa z alfabetu

Raz, dwa, trzy, cztery,
maszerują oficery.
Pięć, sześć, siedem, osiem,
Wszyscy mają wszystko w nosie.
Takim o to wdzięcznym wstępem doszliśmy do części ósmej zadania szkolnego z uniwersytetu: wybierz na chybił trafił jedno z głupich, nic nie znaczących powiedzonek i napisz o tym post. Moje na chybił trafił było dopiero trzecie, bo dwa pierwsze były do kitu („Najmniej uczęszczana droga” i „Każda kobieta ma styl”). Pomagając trochę losowi wybrałam – „Zupa z alfabetu”. Ugotuj zupę ze Szwajcarii, dodając po jednej literze. Ale jazda. No to jedziemy:
A jak Airolo – to po drugiej stronie tunelu Gottarda, najdłuższego w Szwajcarii, bo to dziura długa na 16 km. Po pierwszej stronie jest Goeschenen i 3 lata mi zajęło, żeby się nauczyć, gdzie jest pierwsza strona, a gdzie druga. Moja mądrzejsza szwajcarska połówka zawsze mówiła „co brzmi bardziej włosko, a co niemiecko?”. Serio? Że niby Airolo takie włoskie?
B jak Barn – czyli misie w Bernie. Tu wiele wyjaśniać nie trzeba, wiadomo, że stolyca (bo tłukę o tym namiętnie w co drugim poście), poza tym ostatnio MOJA stolyca


C jak Cailler – nie bez powodu czekolada też jest na C. Nie wiem, czy Cailler to najlepsza czekolada w Szwajcarii, ale można zwiedzić ich fabrykę za jedyne 12 FR i obżreć się słodyczami po uszy. Dla mnie argument wystarczający.
D jak demokracja bezpośrednia – jedyna taka w świecie. Zamiast olać wybory, jak porządna większość prawdziwych obywateli na tym globie, organizują narodowe referenda, głosują w nich i jeszcze ustanawiają nimi prawa. Na przykład takie, ile może zarabiać prezes prywatnej spółki, lub ile ma wynosić opłata za winietę.
E jak Edelweiss – czyli szarotka. Polscy górale wciskają szarotki do zakładek do książek dla dzieci (bo to takie ładne górskie kwiatki), nawet Hitler zaadoptował ją na nazwę nazistowskich rycerzy „Piraci Szarotki”, ale Szwajcarzy opanowali szarotkomanię do perfekcji: koszule narodowe mają rzucik w szarotkę,  kosmetyki są z szarotek, wojacy sobie naszywają szarotkę na pagony, stalowe ptaki lotnicze nazwali Edelweiss Air a każdy folklorystyczny bibelocik dla turysty musi mrugnąć białym oczkiem.
F jak Frank – szwajcarski oczywiście.Gdyby nie kryzys z frankiem, nie byłoby Randek z Frankiem Szwajcarskim. Ale smuta by była ;( Wiwat kryzys!!!
G jak Gruyere – ser to mało powiedziane. To jest ser przez duże S. Klasyczny śmierdziuch szwajcarski, nie do podrobienia.
H jak Heidi – taka alpejska dziewczynka z bajek dla dzieci z warkoczami, domkiem w górach i krowami. Wiedzieliście, że Heidi jest ze Szwajcarii?
I jak imigracja – nie wiem, czy te Szwajcarki takie brzydkie, czy też Szwajcarzy tacy mało namiętni, ale jedni i drudzy się na potęgę żenią z zagramanicznymi. Oficjalny poziom imigracji wynosi 20%, ale nie wlicza się do nich zeszwajcarszczonych żon i mężów, a tym bardziej półzeszwajcarszczonych dzieci. A może ci Szwajcarzy dogadać się ze sobą nie mogą? Nie dziwne, jak mają 4 oficjalne języki.
J jak jabłko – to jabłko, co to je Wilhelm Tell przestrzelił z kuszy, celując w głowę swojego syna. Szwajcarzy są bardzo dumni z celnego oka swojego przodka i postawili mu nawet w tym miejscu kapliczkę Tellsplate.  Kapliczka, kapliczką, ale widoki ładne nad Jeziorem 4 kantonów, więc robimy sobie tam zawsze zdjęcia.
K jak konkurencja – nie istnieje. Szwajcarzy są tak wierni raz wybranej marce, że jakikolwiek podbój rynku, dywersyfikacja, czy próba przeciągnięcia do przeciwnika spali na panewce.
L jak liszwajcareczki i szwajcarkochłoptasie doczepiają w niemieckim dialekciku końcóweczkę li do każdego słóweczka, żeby było bardziej słodziuteńko. Tak więc śpią w chateczkach na łóżeczkach, popijają kawusię z cukierusiem, zajadając krłasonciki z dżemikiem lub czekoladeczką. Upijają się piwusiem w barusiach, tylko wieczorkami litują się nad swoim li i chrapią już bez zmiękczenia.
M jak Matternhorn – Król górskich królów  i cesarzowa alpejskich cesarzowych. Bo kto w końcu powiedział, że Matternhorn to facet, a nie kobietka? Najsłynniejszy czterotysięcznik w Szwajcarii, doczekał się nawet własnego obrazu w galerii sztuki Toblerone.
matternhorn
N jak narty – właściwie miało być H jak hokej, ale H jest już zajęte przez Heidi. Narty, hokej, biegówki, rower – sporty narodowe Szwajcarii. Każdy umie, każdy ćwiczy, a potem same Dziarskie Babcie i Dziadki. Ps: Wczoraj polski Dziarski Dziadek, Antoni Huczyński, obchodził 93 urodziny. Złożyliście życzenia?
O jak Ordnung muss sein – kwintesencja Szwajcarii. Porządek to Musi Być, ale nie taki byle jaki jak Niemczech – prawdziwy, niepowtarzalny i szwajcarski.
P jak Podatki – jak działają podatki w Szwajcarii to pytanie ściętej głowy, nikt nie rozumie. Każdy kanton ma inne, każdy ustala własne zasady rozliczeń, a różnica może wynosić kilkanaście tysięcy franków.
R jak Renzo Piano – słynny architekt, takie ładne budyneczki zaprojektował, np Fundację Beyeler w Bazylei lub Centrum Paula Klee w Bernie

S jak schwuetzer duetsch – chyba się w końcu nauczyłam to pisać. Mówić nadal nie, bo jak ktokolwiek myślał, że jest to dialekt niemieckiego i można go opanować, to chyba był pijany
T jak trąby – trąby, tuby i tamburyny. Nieodłączny zestaw małego i dużego Szwajcara podczas karnawału. Każdy dmie, jak umie, przy okazji wdziewając wdzięczne wdzianko minionka lub krokodyla. Do wyboru do koloru.

This slideshow requires JavaScript.


U jak UN – ONU lub ONZ. Organizacja Narodów Zjednoczonych, jakby ją zwał w różnych językach, ma swoją europejską siedzibę w Genewie.
V jak Victoria Secret – taki kanton w Szwajcarii, dla niepoznaki używający też nazwy Vallais (Walis). Co nie zmienia faktu, że podpisuje się jako VS. Victoria Secret.
W jak winieta samochodowa – fenomen Europy. Niby się płaci 40 FR, ale na rok, a za to można śmigać perfekcyjnym szwajcarskim asfaltem na górskich serpentynach bez ograniczeń. Od prawie 30 lat w tej samej cenie, bo Helweci w referendum odrzucają podwyżki. Sprytne.
Y jak lodowiec – wiem, że się nie rymuje, ale lodowce zazwyczaj przyjmują kształt litery Y, a ponieważ jest ich coraz mniej, to należy im się szacunek i miejsce w zupie. Nawet na końcu alfabetu.

This slideshow requires JavaScript.


Z jak Zurych – niby nie stolica, a jednak tak jakby trochę, bo to najsłynniejsze miasto Szwajcarii. Zobaczyć Zurych i umrzeć. Dobra, przesadziłam, aż tak superancki to może Zurych nie jest, ale coś w sobie magicznego ma. Może ceny? Jeden hamburger i czarodziejskim sposobem cała pensja wyparuje z portfela
zurych
 
 
[blog_subscription_form]
Blogging U.

Co ja tutaj robię? #6 Da da da i L.H.O.O.Q

Wczorajsze zadanie polegało na zrobieniu własnej grafiki na nagłówek bloga. A ja zawsze taka niekumata z plastyki byłam. Rysunki na prace domowe robiła za mnie starsza siostra, za to ja jej pisałam wypracowania z polskiego (zadziwiające, prawda? Kto by pomyślał, że umiem pisać…). Kiedyś tata mnie namówił na namalowanie mamy, która to pochwaliła mój rysunek krótkim: Bardzo ładna małpka.
No więc ja i grafika to dwie niepasujące do siebie połówki jabłka. Ale jak już się wzięłam do pracy według instrukcji, to nawet fajnie mi wyszło, nowy nagłówek wstawiony, tylko nie działa, bo się okazuje, że albo będą leciały posty w slideshow, albo nagłówek. Uznałam że panta rhei, wszystko płynie i ruszające się obrazki są lepsze od mojej sowicie wypracowanej pierwszej grafiki. Został więc slideshow.
Tak się napracowałam, że postanowiłam już żadnego więcej postu na ten temat nie pisać. Dzieć zakropkowany na biało lata z ospą po domu (biedroneczki są w kropeczki, u motylka plamek kilka), ja z gilem do pasa, mąż na delegacji (ODPOCZNIJ (sic!!!) sobie kochanie beze mnie). Olewam. Nie piszę. Mam wymówkę. Najwyżej będzie pała z pracy domowej.
cropped-header.jpg
O 22.30 dopadło mnie jednak sumienie kujona. Niby to uniwersytet wirtualny i szóstek nie dają, ale jak się zobowiązałam, to wypada się wywiązać. Nieee, nie wstałam z łóżka, żeby pisać post 😉 Aż tak szurnięta nie jestem. Co innego o 5 rano, kiedy dzieć nie mógł się zdecydować, czy zaciskać rączkę na mojej tchawicy, czy też wkłuwać palec w moje oko. Miałam półtorej godziny na przemyślenia w objęciach małego Konana Barbarzyńcy i uznałam, że jednak wstyd, zwłaszcza że:

  • Grafika taka abstrakcyjna lekko mi wyszła, a:
  • Przyszło mi przebywać w kraju, gdzie narodził się artystyczny duch dadaizmu
  • W tym roku przypada 100 rocznica stworzenia dadaizmu
  • Stworzyli go imigranci, tak jak ja. Co prawda z Niemiec i Rumunii, nie z Polski, ale co tam, Polak-Niemiec/Rumun, dwa bratanki
  • Da da glu glu leży właśnie koło mnie w łóżku
  • Dadaiści posługiwali się absurdem, zabawą, dowcipem. To zupełnie jak ja na blogu

Całe szczęście nie mieszkam w Zurychu, gdzie otworzyli w lutym wystawę „Dadaglobe” w Kunsthaus. Jeden dzień spóźnienia do wybaczenia. Szybko sprawdziłam, czy Agnieszka z Kultura po Szwajcarsku coś napisała na ten temat. Nie napisała, to bardzo dobrze, znaczy że nie tylko ja opóźniona jestem.
Trzeba przyznać, że w 1916 r w Europie mało kwitnąco było, tak jakby coś środek I wojny światowej, czy coś w tym stylu, a Szwajcarzy już wtedy machali swoją białą flagą neutralności, nie dziwota więc, że artystyczne europejskie dusze czym szybciej czmychnęły do Zurychu i zaczęły nawoływać, że do kitu to wszystko, do dupy wręcz. Głupia wojna, feeee, precz z wojną, precz z cywilizacją. Nic już nie będzie, jak mawiał pewien kandydat na prezydenta Polski. Precz ze wszystkim. Precz z wartościami, z formą, ze sztuką. Kuku dada.
Tak właśnie w skrócie wyglądała historia powstania dadaizmu. DA DA, bo tak się dogadują ze sobą dzieci, a nikt nie wie, o co chodzi (ja wiem, bo moje pisklę wyjątkowo wyraźnie mówi da da). DA DA, bo to TAK TAK po rumuńsku i rosyjsku. Ewentualnie DA DA, kiedy Hugo Ball i jego flama Emmy Hennings się nawalili i nie byli w stanie wypluć z siebie logicznego słowa (to już moja interpretacja, w słownikach o tym nie piszą). Fakt faktem, że założyli kabaret Voltaire, gdzie szanowna panna śpiewała romantyczne piosenki „Więc mordujemy, mordujemy każdego dnia”, będąc jednocześnie dilerką narkotyków i prostytutką. Urzekająca artystka. Chcieli ją za to deportować ze Szwajcarii, podobnie jak bełkoczącego poetę rumuńskiego Tristana Tzarę. Tego to akurat wzięli za rewolucjonistę, jak mieszkającego po sąsiedzku Lenina (wiedzieliście, że Lenin mieszkał w Zurychu?).
P1020325
Tak się dadaizm rozpędził w swoim braku zasad i norm, że z jednym wielkim NIE dla wszystkiego powędrował do Paryża, Kolonii i Nowego Jorku. I szybko wyzionął ducha, bo pożarł go jego własny potomek – surrealizm. Uczeń przerósł mistrza. a L.H.O.O.Q? A o tym na samym dole strony.
Natchnięta artystycznym zadęciem  postanowiłam jednak na koniec z okazji braku okazji wstawić swoją grafikę na jeden dzień zamiast slajdów. Jaki to dzień dzisiaj mamy? 17 lutego. Jakaś rocznica może okrągła? Hmmm, no chyba nic. 17 stycznia to przynajmniej wojska radzieckie wkroczyły do Warszawy. Jak byłam w podstawówce, kazali nam robić gazetki ścienne dla wiwatu. To niech będzie, że z okazji nie-upamiętniania 71 rocznicy i 1 miesiąca zajęcia Warszawy przez Rosjan dzisiaj na blogu grafika z nagłówkiem made by me. Jeżeli oczywiście znajdę, jak się ją wstawia. Jak nie, to będzie jutro. Z okazji 71 rocznicy, 1 miesiąca i 1 dnia.

This slideshow requires JavaScript.


Ps. L.H.O.Q.Q to dzieło francuskiego dadaisty z Nowego Jorku, Marcela Duchamp. Domalował wąsy Mona Lizie i podpisał zgrabnymi inicjałami, które czytane w oryginale brzmią: elle a chaud au cul. Ona ma gorący tyłek.
Gdzie można oglądać dadaistów?

  1. Dada Universal, Muzeum Narodowe w Zurychu, 5.2-28.3.2016 To już mało czasu zostało
  2. Dada Original, Narodowa Biblioteka Szwajcarska w Bernie, 7.3-28.5.2016  To u mnie w Bernie
  3. Dadaglobe renstructed. Kunsthaus, Zurych, 5.2-1.5.2016

A tu jeszcze co mądrego napisali w Wyborczej
 
[blog_subscription_form]
Blogging U.

Fryderyk Chopin był Francuzem, czyli czego stereotypowy Polak nie wie o Szwajcarii

Zermatt, autobus elektryczny

O czym my, Polacy powinniśmy wiedzieć, a wcale nie wiemy.

Nieznane fakty o Szwajcarii

Berno ulica Kramgasse
Berno

1. Stolica Szwajcarii to Zurych

Nie, a może jednak Genewa?

Surprise, surprise, jednak nie Zurych i nie Genewa, bo Berno. W Szwajcarii jest Berno? To Brno na Słowacji? Nie, to Berno w Szwajcarii.

Mało osób kojarzy nie tylko jaka jest prawdziwa stolica Szwajcarii, ale że w ogóle jest takie miasto.

Zurych to stolica biznesu i bankowości, Genewa – zegarków i organizacji międzynarodowych.

A Berno jest malutkie i słodkie, takie średniowieczne i nie lubi się chwalić tym, co ma najlepsze.

Natomiast ma zdecydowanie jedną zaletę nad pozostałymi: Jest na tyle małe, że można je przejść na piechotę. Ewentualnie przejechać wzdłuż i wszerz jedną linią tramwajową.

Zurych
Zurych

2. Trójkątne czekoladki z Matterhornu

Kojarzycie trójkątne czekoladki w żółtym długim opakowaniu z obrazem góry?

Możecie się przyznać, ja też nie wiedziałam, że Toblerone jest ze Szwajcarii a ckliwy obrazek to jeden z bardziej znanych szczytów, Matternhorn.

Zresztą słynny trójkątny kształt czekoladki inspirowany jest właśnie szczytem Matterhornu.

Kto nie wierzy, wystarczy żeby wjechał pociągiem do bezsamochodowego Zermatt. Stamtąd kolejką zębatą do Goernergrat i już może chrupać tobleronową czekoladę z widokiem na Matternhorn.

Oraz dwadzieścia innych czterotysięczników.

Zermatt
Eko Zermatt – wszystkie samochody są elektryczne, a do miasteczka można się dostać jedynie przy pomocy kolei zębatkowej
matternhorn
Widok na Matternorn

3. Słynne szwajcarskie sery

Z Holandii jest gouda, z Francji camembert, z Włoch mozarella, a ze Szwajcarii?

No, jaki serek, kto wie?

Niby Szwajcaria to krowy i alpejskie hale, ale serów helweckich w ogóle nie znamy.

W takim razie pierwsze koło ratunkowe.

Emme, rzeka w kantonie berneńskim.

Nic?

Ok, niech bedzie drugie : Emmental, dolina rzeki Emme.

Teraz będzie już prosto: dla jeszcze-nie-kumających, trzecie koło ratunkowe: Emmentaler.

Ta dam! Swojsko brzmiący emmentaler z supermarketu jest już w koszyku.

Do koszyka dorzucić trzeba jeszcze Gruyere, Vacherin, Tomme i Appenzeller.

I jeszcze kilkanaście innych, równie śmierdzących i równie przepysznych, a właściwie smaczniejszych, bo emmentaler mocno już komercyjny, a i smak taki mało charakterystyczny.

O serach można by długo, bo bez serów Szwajcarii nie ma, więc dla przypomnienia:

o śmierdziuchach na stole
a także o gruyere
oraz o fondue
krowa

To teraz szybciutko, żeby nie zapomnieć, czego się właśnie nauczyliśmy, trzeba się zapisać do newslettera.

Albo dać znać innym znajomym, żeby sobie poczytali. Służą do tego te kolorowe przyciski na dole strony.

A jak jeszcze ocenicie ten artykuł, to już będzie git gitara.

Sechselauten czyli Love Parade w Zurychu

P1020334
Kolory tęczy, to się zgadzało

Kwiecień w Szwajcarii jest fajny. Zawsze można usłyszeć od swojej szwajcarskiej połówki wielce mówiące:
Jak będziemy w Zurychu, to pójdziemy na Zekselojte.
A co to takiego?
-No, taka parada na ulicach. Zobaczysz.

Z resztek znajomości językowej niemieckiego z liceum wyłapałam Leute, znaczy się ludzie. Sexy leute, czyli sexy ludzie.

Wow! Ale super.

Z okazji Wielkanocy jest parada miłości! W Zurychu! Yes, yes, yes, Szwajcarzy wiedzą jak się bawić, mają paradę miłości jak w Berlinie!

Ale fajnie, nawet w Warszawie jest nudno, bo więcej osób przychodzi na paradę żeby przeciwko niej protestować, niż żeby coś tam sobie manifestować przy techno.

P1020321W końcu za czwartym razem, jak pytałam się, kiedy będzie ta parada miłości, moja wielojęzyczna szwajcarska połówka załapała: To nie jest sexyleute, tylko SECHSELAUTEN. Czyli co? No, taka parada na ulicach.

P1020302

Parada się zgadzała. Reszta – hmm… no tak nie do końca. Chociaż stroje były dość seksowne, takie frywolne piórka przy kapeluszach.

Pewnie dlatego, że w kwietniu jest jednak dość chłodno, uczestnicy założyli seksowne ciuszki z czasów średniowiecza. Może w przyszłym roku będzie więcej lateksu i skóry.

Muzyka też jest i to o wiele lepsza niż w Berlinie, bo grana na żywo. Platformy na wozach też są, konfetti i cukierki też (rzucane co prawda przez dzieci, więc niezupełnie w standarcie parady miłości), poza tym seksowni piekarze rozdający ciepłe bułeczki i ogrodnicy częstujacy grzesznymi jabłkami. Berlin na pewno tego nie ma.

P1020299
Co więcej, okazało się, że to wcale nie Niemcy wymyślili seksowne parady, bo Szwajcarzy mieli swoją już od czasów średniowiecza. W dodatku organizowaną z okazji… wprowadzenia uregulowanych godzin pracy w miesiącach letnich.

No rzeczywiście powód do świętowania.

P1020326
Nie wiem, czy w Berlinie kogoś się topi z okazji parady miłości. U nas topi się marzannę, żeby przegonić zimę, za to w Zurychu podpalają bałwana. Ponieważ z reguły bałwany kiepsko się palą, to tego sechsowego najpierw karmią materiałami wybuchowymi, a potem podpalają na głównym placu i wszyscy niecierpliwie czekają aż mu biedna łepetyna eksploduje. Czym szybciej, tym ładniejsze lato.

Widać długoterminowe prognozy pogody wszędzie się nie sprawdzają i lepiej pozostać przy tradycyjnych metodach planowania wakacji.
P1020291

Jakby ktoś z was bardzo chciał przywdziać w tym roku seksowny strój cechu rzemieślniczego i podmuchać trochę w trąbę, to … nie ma szans.

Się okopali Zurychowiacy w tradycji i do udziału w paradzie nie dopuszczają żadnych słoików. Trzeba być prawdziwym mieszkańcem z dziada pradziada, a nie fałszywym przyjezdnym.

Wszędzie na świecie los słoików taki sam.
P1020312P1020293