Godzina piąta, minut trzydzieści, kiedy pobudka zagrała…

Ktoś, kto jak ja pamięta czasy przedlodowcowe, kiedy w Polsce służba w wojsku była obowiązkowa dla panów i zakazana dla pań, rozumie, co oznacza słowo FALA. Nie wiem właściwie, skąd się wzięło, ale oznaczało mniej więcej falę głów młodych szeregowych, czołgających się między butami swoich przełożonych. Czasami była to fala szczoteczek do zębów, używanych do czyszczenia kibelków. Istniała również fala 30-kilogramowych plecaków, noszonych z wdziękiem podczas trzygodzinnego biegu na mrozie. Obowiązkowo o 3 nad ranem. Były też pewnie i inne, mniej lub bardziej wyszukane fale, wszystkie miały jeden punkt wspólny – zasadniczo ich celem było pokazać młodym żołnierzom, że ich służba niewiele się różni od średniowiecznych tortur. Jak można się łatwo domyślać, wojsko polskie to jedno z najprzyjemniejszych wspomnień naszych ojców i wujków, od którego każdy próbował się wymigać, jak tylko mógł.
Od kiedy służba jest zawodowa, fanu już nie ma. Nie dość, że prześladowanie w wojsku i dyskryminacja zakazana, to jeszcze za męskie zabawy płacą pensje. W Szwajcarii to zupełnie co innego. Dyscyplina, tortury i szwajcarski porządek mają się jak najlepiej. Oto kilka zasad panujących w helweckiej armii. Nie pytajcie, skąd wiem: Czytaj dalej „Godzina piąta, minut trzydzieści, kiedy pobudka zagrała…”

9 nostalgicznych wspomnień o dorastaniu w Szwajcarii. Tfu, w Polsce

Niedawno pewien nowoszwajcarski Dimitri opublikował nostalgiczne wspomnienia, jak to było onegdej dorastać w Szwajcarii. Mogłabym na tym poprzestać i wkleić link do artykułu (KLIK: link o tutaj), ale co to ze mnie za Polka, że niby w Szwajcarii mieszkam a własnych peerelowskich wspomnień nie mam? Nie będę powtarzać za Dimitrem, jak ktoś ciekawy niech sam kliknie do źródła. U mnie na blogu swojsko. Polacy nie gęsi, swoją nostalgię też mają, a co. Szwajcarsko-polska bitwa na wspomnienia z zeszłego stulecia.

  • Kiedy recytowałeś wierszyk, żeby Św. Mikołaj nie zabrał cię ze sobą w worku

No, to takie banalne trochę jest. My w Polsce też wierszyki i piosenki Mikołajowi śpiewaliśmy. Mamy za to coś, czego Szwajcarom brakuje: czar plastikowej reklamówki z pracy mamy lub taty, wypełnionej kilogramem mandarynek i odrzutowych czekoladek. Paczki świąteczne dla dzieci to był hit, dzięki temu kochaliśmy komunistyczne zakłady pracy miłością nieodwzajemnioną. Podobno mandarynki i pomarańcze tylko na Święta rzucali do sklepów, a czekoladki były odrzutowe nie dlatego, że przeleciały długą drogę, tylko że to odrzuty z eksportu były. Wybrakowane ptasie mleczko i połamane czekoladowe wafelki. Mmmm pycha!
p1020628-w1024

  •  Kiedy nosiłeś butki tigerfinkli jak wszyscy twoi koledzy

Butki Tigerfinkli to takie brzydactwo made in Switzerland, udające lamparcią (tygrysią? no nie, nie tygrysią) skórę i z czerwonym pomponem. Do tej pory można kupić te pseudotradycyjne kapcie na bazarkach i lokalnych targach. Nie wiem, jak to się może komuś podobać. Nawet wersje dla dorosłych produkują, co prawda już nie w Szwajcarii, lecz…w Polsce. Co nie zmienia faktu, że my się możemy pochwalić gorszym obuwniczym badziewiem, czyli szkolnymi juniorkami, obowiązkowymi jeszcze za czasów mojej podstawówki. Jeżu, jakie to okropne było, tak jakby ktoś na siłę produkował najbrzydsze buty na świecie. A nie, przepraszam – brzydsze były te noszone przez panie sprzątające, woźne i salowe w szpitalach: wersja juniorki-senior, z materiału, za kostkę i z wycięciami na palce i pięty. Obowiązkowo sznurowane. Teraz podobno najbrzydsze buty na świecie projektuje Kanye West. Kanye: welcome to PRL!
p1020624-w1024

  •  Kiedy do szkoły podstawowej nosiłeś tornister pokryty kozią skórą

Takie mam mieszane uczucia trochę… Ekologiczna i porządna Szwajcaria, a biedne kozy na tornistry ze skóry obdzierali? Tradycja najwyraźniej nadal żywa, bo dziś rano widziałam taki plecaczek u jednego z dzieciaków pod szkołą. Za czasów mojego bujnego dzieciństwa bachorstwo na pewno nie ubierało się w skóry i aksamity, tylko w kryzysowe tornistry z pseudo-plastikowego skaju. Na pewno nie na kilka sezonów, bo rączka odpadała już po miesiącu. Za to niedługo potem weszły do mody pudełka na plecy udające tornistry, hit zachodu, jeszcze z bajkami na przykład – obiekt pożądania każdego małolata. Teraz nie w temacie trochę jestem, moje pisklę na razie za małe na szkolną wyprawkę, więc nawet nie wiem, jaka moda panuje pod flagą biało-czerwoną. Kultowe trzy paski Adidasa lub łyżwa Najka? Czy jednak dizajn made in Biedronka?

  •  Kiedy czołgi szwajcarskiej armii przejeżdżały przez miasto, a ty prosiłeś żołnierzy o ciasteczka i batoniki czekoladowe.

Jakoś nie mogę sobie przypomnieć, czy przejeżdżające przez polskie miasta czołgi na początku lat osiemdziesiątych rzucały dzieciom cukierki raczki i krówki. Chyba nie… Może dlatego powetowaliśmy sobie straty związane z brakiem zabawy z miłującymi pokój żołnierzami hitem przedszkola: zabawą w Czterech pancernych i psa! Ja byłam zawsze Lidką, Marusia była za szybko obsadzana i nie zdążałam się na nią załapać. A każdy chłopiec musiał być Jankiem, więc zazwyczaj w grupie słoneczek lub krecików było 10 Janków na jedną blondwłosą Marusię.
fb_20170214_19_19_10_saved_picture

  • Kiedy wycieczka na koniec szkoły była na najwyższe wzniesienie w kantonie

Ja warszawsko-nizinna jestem, więc najwyższych puntów widokowych w naturze trochę brak. Chyba, że liczyć Pałac Kultury i Nauki. Szwajcarskie dzieci wysysają z mlekiem krowim miłość do zadeptywania tych biednych Alp wszelkimi możliwymi szlakami turystycznymi, polskie – miłość do ojczyzny i patriotyzmu. Zamiast wycieczek krajoznawczych po okolicy mieliśmy obowiązkowe wycieczki na groby poległych w czasie wojny, porozrzucane po pobliskich lasach. Każda szkoła miała „swoje” groby do opieki, co miesiąc inna klasa je czyściła i oddawała cześć.  A w ramach kontaktu z naturą obowiązkowo jeszcze lekcje w-f były zamieniane na grabienie liści wokół szkoły. Może dzisiejsi narodowcy też by trochę pograbili liście, zamiast robić patriotyczne zadymy.
p1070360-w1024

  •  Kiedy obwoźny sklep Migros pojawiał się w mieście, a rodzice dawali ci frankola na coś słodkiego

E tam, obwoźne sklepiki niech się schowają w porównaniu z naszymi odpustami. Różowa mordoklejka zwana też pańską skórką i domowej roboty jojo z folii aluminiowej wymiata. Tak przy okazji, ktoś wie, z czego jest zrobiony ten słodki hit odpustowo-cmentarny? Teraz panuje głównie na 1 listopada, bo odpusty trochę w niepamięć poszły. Zresztą tak jak obwoźne sklepy Migrosa.

  • Kiedy na tarasie widokowym z Zurychu obserwowałeś samoloty Swissair

Taras widokowy to każdy może sobie wybudować, żadna sztuka. Ale stworzyć Misia, kultową komedię Stanisława Barei? To tylko u nas. Dla mnie taras widokowy na lotnisku jest niepowtarzalnie związany z ko(s)miczną sceną na Okęciu w Warszawie:
– Ale ja mamę odprowadzam!
– Nie bądźcie natrętni! Natrętny pasażer…  O! A gdyby tu wasz synek z grupą stuosobową odlatywał i każdy z rodziców chciałby wejść, to jaki byłby tłok, sami widzicie i nie mówcie, że nie macie synka, bo w każdej chwili mieć możecie (sprawdzić, czy nie ksiądz). Mamę możecie pożegnać z tarasu widokowego.

Najbliższy czynny taras widokowy we Wrocławiu.
img-20150917-wa0004

  • Kiedy musiałeś odnaleźć zielony wagon kolei dla niepalących

Zielony, nie zielony – grunt to było odnaleźć jakikolwiek wagon, do którego dało się wcisnąć choćby milimetr ciała. Wy też tak jeździliście? Najpierw przez okno dzieci, niech zajmą miejsce w przedziale. Dalej wędrowały bagaże i narty, a na koniec rodzice próbowali się dostać do swojego dobytku i pociech po trupach bagaży innych pasażerów, którym szczęśliwie udało się zająć miejsce na krzesełku w korytarzu. Dla podróżujących inaczej zostawały jeszcze miejscówki w wersji lux na kibelku w toalecie. Ach, to były czasy…..

Takie cuda? Tylko u nas!

 
Jest li taki kraj na świecie, miodem i mlekiem płynący, gdzie się dziwy i cuda dzieją. I nigdzie indziej ich nie znajdziecie. Wszystkim tym, którzy spodziewali się teraz linku do Youtube z kierowcami z Rosji lub równie uroczego rosyjskiego profilu randkowego ze zdjęciami z dywanem na ścianie lub kałaszem – uprzejmie donoszę, że się właśnie rozczarowali.
O, już.
To po takim miłym porannym rozczarowaniu będzie o Szwajcarii. Pamiętacie taki moment w życiu, kiedy na wakacjach w egzotycznym kraju powiedzieliście sobie „Noooo waaaayy!”.  Lub w wersji bardziej mickiewiczowskiej: „Że cooo ????„. Nie może być, takie rzeczy nie istnieją w przyrodzie.To teraz będzie moje nołłej po szwajcarsku. Obowiązkowo z durnym wyrazem twarzy.

  1. W porze lunchu nie wolno latać helikopterami w górach. Jest ładnie, ciepło, widoki sielskie alpejskie i nie będzie nam tu żaden obcen po naszym niebie latał i ciszę zakłócał.
  2. Cisza to cisza, jak obowiązuje, to wszystkich. Nie tylko tych w niebie, ale i na ziemi. W związkuż z powyższymż, butelek do kontenera na szkło też nie wolno wyrzucać w porze lunchu. Bo co? Bo hałasuje, a przecież cisza ma być i spokój.
  3. Tablica rejestracyjna rzecz święta. Jak już jedną masz, to trzymasz w łapach i nie wypuszczasz przez kolejne 20 lat. Z żoną można się rozwieść, samochody zmieniać jak rękawiczki, ale szczęśliwy numerek jest zawsze przy tobie. Na wieki. Jak Ci się już zechce zostać burżujem i kupić drugi samochód, to ulubioną tablicę zakładasz to tu, to tam. Jasne? Dwa samochody, jedna tablica.
  4. Podatki trzeba płacić. Albo i nie. W terminie. Albo i nie. Jak ci się nie chce, to piszesz uśmiechniętą kartkę do równie uśmiechniętego urzędnika w skarbówce, że ten tego,lato jest, gorąco, na wakacjach byłem i w ogóle impreza z kumplami taka, że 3 dni balowaliśmy, więc uprzejmie donoszę, że rozliczę się za pół roku. Bo teraz zajęty jestem.
  5. Podatki jakie są – nikt nie wie. Bo każdy kanton i inna mniejsza lub większa gmina ustala sobie podatki sama. Raz na jakiś czas próbują coś pozmieniać, w referendum się brać wspólnotowa wypowie, czy zwiększamy, czy zmniejszamy (tak, tak – sami się godzą na zwiększenie podatków. Taki kraj). Nawet jak taka mała gmina leży sobie wciśnięta w górach Ticino i liczy tylko 12 mieszkańców – też sama decyduje o swoich podatkach. A taka gmina Corippo wygląda -o tak:
  6. To chyba jedyny kraj na świecie, gdzie każden mężczyzn musi odbyć obowiązkową służbę wojskową po to, żeby NIE walczyć. I to nie byle jakiś tam weekendowy kursik obronności, ale kilkumiesięczne szkolenie po którym rok w rok trzeba się stawić z kwiatkiem w mundurze przed komisją na dodatkowy miesiąc i pokazać, że wcale nie zapomniałem ani strzelać, ani ładnie paradować. Przy okazji Szwajcaria wydaje miliony frankoli na zakup sprzętu wojskowego pozostając przy tym neutralna. Czyli nie bawimy się w żadne wojny, misje wojskowe, NATO i inne takie. Paradoks? Niekoniecznie, zważywszy że wszystkie te podchody harcerskie w kraju robione są po to, żeby ZACHOWAĆ swoją neutralność. Mamy wojsko, ale tylko po to, żeby bronić nas przed uwikłaniem w zabawę dla dużych chłopców i w razie co nie wpuścić za granicę kraju żadnych Wikingów i innych napalonych Hunów (praktyka pokazuje, że dziewczynki na świecie rzadko kiedy się bawią w wojnę, wolą pilnować, czy placki się nie przypalają).
  7. Dziura na dziurze dziurą pogania. Nie tylko w serze, bo to byłoby zbyt banalne. W asfalcie też nie, choć to pewnie pierwsze, co na myśl Polakowi przychodzi do głowy. Szwajcaria ma dziurawe góry. Wszędzie tunele, podkopy, wjazdy, rozjazdy – nie da się przejechać autostradą, żeby nie zwiedzić kilku wydrążonych w skale dziur. Ale drogi i koleje to mało. Ba! To, co widoczne gołym okiem to tylko połowa dostępnych tuneli. Tutaj dziury służą takim ciekawym celom jak schrony i kryjówki wojskowe (patrz punkt wyżej, po co w neutralnym kraju schrony), dojazdy do ukrytych w skale urządzeń technicznych, np elektrowni i … parking dla samolotów. Coś a la hangar, tyle że dach ma nie z blachy falistej, a ze skały. A o najsłynniejszej i największej dziurze świata już było, o tu: KLIK.Ticino (7)

 8. Prezenty Ci dają, jak jesteś nowym mieszańcem i to całkiem za darmochę – no cud chyba jakiś. I to niezłe prezenty, oryginalne. Nie tam zwykły breloczek do kluczy lub długopis z logo miasta. Żeby poczuć się jak James Bond dostaniesz tabletki atomowe, na wypadek, gdyby któraś z sąsiedzkich elektrowni jądrowych wybuchła, jak ty będziesz ratować świat. Niewtajemniczeni twierdzą, że to zwykły jod w kapsułkach dla ochrony tarczycy, ale ja tam w takie teorie spiskowe nie wierzę. Tabletki atomowe i już, inaczej nie może być. W końcu gdzie, jak gdzie, ale w Szwajcarii każdy może być Jamesem Bondem (KLIK).