Dlaczego Berno to nie Paryż?

1. Bo to nie stolica
To znaczy to jest stolica, ale mało kto o tym wie, więc tak jakby się nie liczy. Co innego z Paryżem – każda napotkana na świecie dusza lub inna strzyga odpowie, że of kors Francja to Paryż i innych miast francuskich nie zna. A w Szwajcarii? Krowę z rzędem temu, kto wymieni Berno wśród znanych szwajcarskich miast. Zurych tak, Genewa też, pewnie jeszcze Davos i Klosters, bo tam na nartach zjeżdżała księżna Diana. Berno stolicą jest, ale taką administracyjną, a nie taką do której się pragnie pojechać na piwo i chałkę.
2. Berno to nie stolica mody
W Paryżu wszystkie paryżanki i paryżanie są ładnie ubrani. Nawet najbrzydszy facet jest facetem z klasą. Nawet najbrzydsza kobietka nosi się z codzienną elegancją, ale bez rosyjskiego kiczu. Berno za to zionie alternatywnym stylem ubierania się. Tak jakby hippisi obudzili się nagle w latach 90-tych, więc na wszelki wypadek nie noszą niczego modnego, ani ze swojej epoki, ani obecnej. Jest w tym pewny rodzaj nonszalancji, jest też i wygoda dla nowoberneńskich Polek – jakikolwiek tiszert i klapki niemającej-na-nic-czasu młodej mamy uchodzą za klas & szik, jeżeli założy się do tego słomkowy kapelusz. Tak żeby było po parysku.
3. Jest wieża, ale nie Eiffla

P1020375
Nie, no wieża musi być. Co to za stolica Europy bez prawdziwej wieży zegarowej? Gdzieś się przecież trzeba umawiać na spotkanie i coś pokazywać cudzoziemcom. No więc w Bernie jest Zytglogge, całkiem zgrabna i sympatyczna wieża w środku miasta, co godzinę śpiewa z niej kogut, błazen bije w dzwon, misie się przechadzają w kółko. Eiffel nie ma ani koguta, ani błazna, a jednak wszyscy chcą koniecznie usmażyć się w prażącym słońcu czekając kilka godzin na wjazd na stuletnią kupę żelastwa. Biedna Zytglogge, pod nią nikt nie stoi z wytęsknieniem godzinami. Nawet pasażerowie czekający na tramwaj, bo jak wszystko w Szwajcarii, tramwaje jeżdżą regularnie co kilka minut. A to pech.
4. Dzieci chodzą po ulicach na bosaka

Paryz 1
Głównie dzieci, chociaż dorośli czasami też. A jak od małego nie chodzą w butach, to jak się mają nauczyć, jak potem biegać po sklepach z ciuchami w dwunastocentymetrowych Laboutinach lub innych markowych kapciach? Kółko się zamyka, jesteśmy z powrotem w punkcie nr 2. Nie wiem, z czego wynika to umiłowanie do chodzenia na bosaka, ale nawet mi się podoba, bo – jak już wspomniałam wcześniej – moje japonki stają się częścią garderoby ĘĄ. Poza tym dzieci szybko wyrastają z butów i nie trzeba wiecznie kupować nowych. Czysta oszczędność, gdzieś te pieniądze trzeba odkładać, stąd tyle w Szwajcarii banków. Z brudnych stóp, jednym słowem.
5. Mieszkańcy się lubią
Do tego stopnia, że raz na jakiś czas któraś z dzielnic organizuje Dzień Dzielnicy. Lokalne sklepiki wychodzą na ulice, lokalne szafy i strychy prezentują swoje skarby na mini targach staroci, a domową lemoniadę można wypić na postawionej na środku skrzyżowania kanapie. Wszyscy się dobrze bawią i do siebie uśmiechają, więc to na pewno nie może być Paryż. Prawdziwi paryżanie chodzą po ulicach z wieczną miną „wisi mi to, bo mam nowe Laboutiny” a jedyny sąsiad, który ich lubi to właściciel najbliższej kawiarni na rogu, bo od lat piją u niego poranną kawę. Ich też obsługuje z miną „wisi mi to, bo mam kawiarnię” do czasu, gdy któryś z klientów odważy się nie przyjść na poranną kawę lub zmienić kawiarnię na inną. Obrażony właściciel nie omieszka mu tego wypomnieć, a paryżanin zmieni drogę do domu.
Paryz
6. W Bernie mieszkają szwajcarscy Szwajcarzy
W dodatku mówią pseudoniemieckim berneńsko-szwajcarskim. Cudzoziemcy istnieją, miasto organizuje nawet dla nich kursy czytania i pisania oraz solidarności z mieszkańcami, ale na pewno nie jest to drugi Paryż, gdzie czasami ciężko dojrzeć Francuza w gąszczu turystów i imigrantów. Paryżanie są na tyle uprzejmi, że z pogardą będą udawać, iż nie rozumieją twoich francuskich wypocin, jeżeli nie są to wypociny na 100% perfekcyjne z dialektem z Montmarte. Berneńczycy natomiast nie udają, że nie rozumieją klasycznego niemieckiego z kursów w Deutchlandzie. Przeciwnie, odpowiedzą na każde Twoje pytanie, za to w mocno niezrozumiałym dialekcie berneńskim. Im bardziej będziesz się starał ich zrozumieć, tym bardziej dialektalnie i niezrozumiale będą sie wypowiadać. Jednoznacznie brak im paryskiej pogardy dla cudzoziemców.
7. W Bernie nie ma brudnego metra
W przeciwieństwie do Paryża, gdzie brudne stacje metra mają już swoją renomę. W Bernie nie ma brudnego metra. W ogóle nie ma metra, bo by się nie zmieściło. Są za to elektryczne autobusy i ekologiczne trolejbusy, która wcale nie produkują paryskiego smogu. A to pech. Nikt nie organizuje niedzieli czy poniedziałku bez samochodu, bo musiałby to być dzień bez roweru. Bo w Bernie samochód jest pasee.

Fryderyk Chopin był Francuzem, czyli czego stereotypowy Polak nie wie o Szwajcarii

Zermatt, autobus elektryczny

O czym my, Polacy powinniśmy wiedzieć, a wcale nie wiemy.

Nieznane fakty o Szwajcarii

Berno ulica Kramgasse
Berno

1. Stolica Szwajcarii to Zurych

Nie, a może jednak Genewa?

Surprise, surprise, jednak nie Zurych i nie Genewa, bo Berno. W Szwajcarii jest Berno? To Brno na Słowacji? Nie, to Berno w Szwajcarii.

Mało osób kojarzy nie tylko jaka jest prawdziwa stolica Szwajcarii, ale że w ogóle jest takie miasto.

Zurych to stolica biznesu i bankowości, Genewa – zegarków i organizacji międzynarodowych.

A Berno jest malutkie i słodkie, takie średniowieczne i nie lubi się chwalić tym, co ma najlepsze.

Natomiast ma zdecydowanie jedną zaletę nad pozostałymi: Jest na tyle małe, że można je przejść na piechotę. Ewentualnie przejechać wzdłuż i wszerz jedną linią tramwajową.

Zurych
Zurych

2. Trójkątne czekoladki z Matterhornu

Kojarzycie trójkątne czekoladki w żółtym długim opakowaniu z obrazem góry?

Możecie się przyznać, ja też nie wiedziałam, że Toblerone jest ze Szwajcarii a ckliwy obrazek to jeden z bardziej znanych szczytów, Matternhorn.

Zresztą słynny trójkątny kształt czekoladki inspirowany jest właśnie szczytem Matterhornu.

Kto nie wierzy, wystarczy żeby wjechał pociągiem do bezsamochodowego Zermatt. Stamtąd kolejką zębatą do Goernergrat i już może chrupać tobleronową czekoladę z widokiem na Matternhorn.

Oraz dwadzieścia innych czterotysięczników.

Zermatt
Eko Zermatt – wszystkie samochody są elektryczne, a do miasteczka można się dostać jedynie przy pomocy kolei zębatkowej
matternhorn
Widok na Matternorn

3. Słynne szwajcarskie sery

Z Holandii jest gouda, z Francji camembert, z Włoch mozarella, a ze Szwajcarii?

No, jaki serek, kto wie?

Niby Szwajcaria to krowy i alpejskie hale, ale serów helweckich w ogóle nie znamy.

W takim razie pierwsze koło ratunkowe.

Emme, rzeka w kantonie berneńskim.

Nic?

Ok, niech bedzie drugie : Emmental, dolina rzeki Emme.

Teraz będzie już prosto: dla jeszcze-nie-kumających, trzecie koło ratunkowe: Emmentaler.

Ta dam! Swojsko brzmiący emmentaler z supermarketu jest już w koszyku.

Do koszyka dorzucić trzeba jeszcze Gruyere, Vacherin, Tomme i Appenzeller.

I jeszcze kilkanaście innych, równie śmierdzących i równie przepysznych, a właściwie smaczniejszych, bo emmentaler mocno już komercyjny, a i smak taki mało charakterystyczny.

O serach można by długo, bo bez serów Szwajcarii nie ma, więc dla przypomnienia:

o śmierdziuchach na stole
a także o gruyere
oraz o fondue
krowa

To teraz szybciutko, żeby nie zapomnieć, czego się właśnie nauczyliśmy, trzeba się zapisać do newslettera.

Albo dać znać innym znajomym, żeby sobie poczytali. Służą do tego te kolorowe przyciski na dole strony.

A jak jeszcze ocenicie ten artykuł, to już będzie git gitara.

Gruyere – Królestwo fondue

W średniowieczu byli mądrzejsi od nas. Jak ktoś miał skarb, to budował zamek na szczycie wielkiej góry i chował go głęboko w piwnicy, tak żeby inni się nie dowiedzieli. No chyba, że nazwał miasteczko leżace u podnóża zamku SKARB. To raczej komplikowało sprawę z utrzymaniem tajemnicy.
P1020376
Szwajcarzy też mają swój cenny skarb. To ser. Zbudowali dla niego zamek i trzymali przez co najmniej 4 miesiące w ciemnych piwnicach o temperaturze 13 st C i wilgotności 94%. Tyle że potem nazwali miasteczko Gruyere i już wszyscy wiedzieli, że skarb gruyere można zjeść w Gruyere. To nie było najmądrzejsze posunięcie.P1020379
P1020380
Dzisiaj muszą się zmagać z hordami poszukiwaczy serów, wdrapujących się na szczyt góry, by ze średniowiecznych zamkowych murów wypatrywać fioletowych krów* na zielonych pastwiskich. Rozczarowani widokiem całkiem zwyczajnych muciek pseudoskarbowi turyści odkrywają, że ser jednak jest! Jest! Tyle że nie w zamku, a w jednej z rozsianych po drodze restauracji serwujących fondue** . Najlepiej wybrać sobie taką z widokiem na zamek i mieć dwa w jednym.
P1020382
Ewentualnie, można się wybrać do restauracji Giger, żeby zobaczyć jak marnie skończyli Ci, co próbowali wykraść recepturę gruyere. To restauracja połączona z muzeum założonym przez Szwajcara H.R. Gigera, twórcę efektów specjalnych do filmu Obcy. Co miał najlepszego, to pokazał. Oby wam ser w gardle z wrażenia nie stanął.

obcy
Zdjęcie zapożyczone z portalu filing.pl

* o związkach fioletowej krowy ze Szwajcarią już pisałam.
** jakby ktoś nie pamiętał, to tu znajduje się fondue’owy savoir-vivre
P1020377Tak wyglądają prawdziwie szwajcarskie krowy spotkane w Gruyere, a nie jakieś fioletowe podróbki.

300 milionów dolarów w lodówce

magnesik 1
Dumny Gauguin w otoczeniu Van Gogha, Malczewskiego, Chagalla, Nowosielskiego i Paula Klee.

Mieć swoje własne 300 milionów dolarów w lodówce. Taki był plan, od kiedy przeczytałam, że do końca czerwca jest dostępny w Bazylei. No dobra, może nie do końca w lodówce, tylko na lodówce. Niech się dzielnie się pręży wśród innych magnesików i cieszy moje oczy ze świadomością, że to najdroższy obraz świata – Paul Gauguin sprzedany w lutym za 300 milionów dolarów nieznanemu nabywcy. Do tej pory przez prawie pół wieku był własnością Fundacji Rudolfa Staechlina, wystawiany kurtuazyjnie w Kunstmuseum w Bazylei. Ale podobno rodzinka pana Rudolfa się z Muzeum nie dogadała i wystawiła „When will you marry?” na aukcji Sotheby. Polinezyjskie dziewczynki dostały na nową drogę życia niezłe wiano – to najdrożej sprzedany obraz w historii. Dotychczasowy rekord należał do „Grających w karty” Paula Cezanne’a. Panowie przegrali w te karty 250 milionów dolarów i pojechali za karę do muzeum w Katarze. Nowy nabywca nie jest oficjalnie pannom przedstawiony, ale podobno też zostały własnością katarskiego szejka.
gaugin
Tak więc zanim dziewczyny wyruszyły w podróż przedślubną do Muzeum Królowej Zofii w Madrycie i Phillips Collection w Nowym Jorku, można je oglądać do końca czerwca w Fundacji Beyeler w Bazylei.
WP_20150225_018
Fundacja Beyeler w Bazylei

Plan był taki, że zaraz następnego dnia po przylocie do Szwajcarii wyskoczę do Bazylei na wystawę a potem magnesik za 300 mln dolarów przyklei się w kuchennej kolekcji.
Pociąg z Berna do Bazylei i z powrotem kosztuje 45 Fr. Bilet wstępu 28 Fr. Rzeczony magnesik – 5 Fr. Tak, to zdecydowanie najlepsza inwestycja w moim życiu. Za marne 88 Fr mogę mieć swoje własne 300 milionów dolarów na lodówce.
gaugin 2