9 nostalgicznych wspomnień o dorastaniu w Szwajcarii. Tfu, w Polsce

Niedawno pewien nowoszwajcarski Dimitri opublikował nostalgiczne wspomnienia, jak to było onegdej dorastać w Szwajcarii. Mogłabym na tym poprzestać i wkleić link do artykułu (KLIK: link o tutaj), ale co to ze mnie za Polka, że niby w Szwajcarii mieszkam a własnych peerelowskich wspomnień nie mam? Nie będę powtarzać za Dimitrem, jak ktoś ciekawy niech sam kliknie do źródła. U mnie na blogu swojsko. Polacy nie gęsi, swoją nostalgię też mają, a co. Szwajcarsko-polska bitwa na wspomnienia z zeszłego stulecia.

  • Kiedy recytowałeś wierszyk, żeby Św. Mikołaj nie zabrał cię ze sobą w worku

No, to takie banalne trochę jest. My w Polsce też wierszyki i piosenki Mikołajowi śpiewaliśmy. Mamy za to coś, czego Szwajcarom brakuje: czar plastikowej reklamówki z pracy mamy lub taty, wypełnionej kilogramem mandarynek i odrzutowych czekoladek. Paczki świąteczne dla dzieci to był hit, dzięki temu kochaliśmy komunistyczne zakłady pracy miłością nieodwzajemnioną. Podobno mandarynki i pomarańcze tylko na Święta rzucali do sklepów, a czekoladki były odrzutowe nie dlatego, że przeleciały długą drogę, tylko że to odrzuty z eksportu były. Wybrakowane ptasie mleczko i połamane czekoladowe wafelki. Mmmm pycha!
p1020628-w1024

  •  Kiedy nosiłeś butki tigerfinkli jak wszyscy twoi koledzy

Butki Tigerfinkli to takie brzydactwo made in Switzerland, udające lamparcią (tygrysią? no nie, nie tygrysią) skórę i z czerwonym pomponem. Do tej pory można kupić te pseudotradycyjne kapcie na bazarkach i lokalnych targach. Nie wiem, jak to się może komuś podobać. Nawet wersje dla dorosłych produkują, co prawda już nie w Szwajcarii, lecz…w Polsce. Co nie zmienia faktu, że my się możemy pochwalić gorszym obuwniczym badziewiem, czyli szkolnymi juniorkami, obowiązkowymi jeszcze za czasów mojej podstawówki. Jeżu, jakie to okropne było, tak jakby ktoś na siłę produkował najbrzydsze buty na świecie. A nie, przepraszam – brzydsze były te noszone przez panie sprzątające, woźne i salowe w szpitalach: wersja juniorki-senior, z materiału, za kostkę i z wycięciami na palce i pięty. Obowiązkowo sznurowane. Teraz podobno najbrzydsze buty na świecie projektuje Kanye West. Kanye: welcome to PRL!
p1020624-w1024

  •  Kiedy do szkoły podstawowej nosiłeś tornister pokryty kozią skórą

Takie mam mieszane uczucia trochę… Ekologiczna i porządna Szwajcaria, a biedne kozy na tornistry ze skóry obdzierali? Tradycja najwyraźniej nadal żywa, bo dziś rano widziałam taki plecaczek u jednego z dzieciaków pod szkołą. Za czasów mojego bujnego dzieciństwa bachorstwo na pewno nie ubierało się w skóry i aksamity, tylko w kryzysowe tornistry z pseudo-plastikowego skaju. Na pewno nie na kilka sezonów, bo rączka odpadała już po miesiącu. Za to niedługo potem weszły do mody pudełka na plecy udające tornistry, hit zachodu, jeszcze z bajkami na przykład – obiekt pożądania każdego małolata. Teraz nie w temacie trochę jestem, moje pisklę na razie za małe na szkolną wyprawkę, więc nawet nie wiem, jaka moda panuje pod flagą biało-czerwoną. Kultowe trzy paski Adidasa lub łyżwa Najka? Czy jednak dizajn made in Biedronka?

  •  Kiedy czołgi szwajcarskiej armii przejeżdżały przez miasto, a ty prosiłeś żołnierzy o ciasteczka i batoniki czekoladowe.

Jakoś nie mogę sobie przypomnieć, czy przejeżdżające przez polskie miasta czołgi na początku lat osiemdziesiątych rzucały dzieciom cukierki raczki i krówki. Chyba nie… Może dlatego powetowaliśmy sobie straty związane z brakiem zabawy z miłującymi pokój żołnierzami hitem przedszkola: zabawą w Czterech pancernych i psa! Ja byłam zawsze Lidką, Marusia była za szybko obsadzana i nie zdążałam się na nią załapać. A każdy chłopiec musiał być Jankiem, więc zazwyczaj w grupie słoneczek lub krecików było 10 Janków na jedną blondwłosą Marusię.
fb_20170214_19_19_10_saved_picture

  • Kiedy wycieczka na koniec szkoły była na najwyższe wzniesienie w kantonie

Ja warszawsko-nizinna jestem, więc najwyższych puntów widokowych w naturze trochę brak. Chyba, że liczyć Pałac Kultury i Nauki. Szwajcarskie dzieci wysysają z mlekiem krowim miłość do zadeptywania tych biednych Alp wszelkimi możliwymi szlakami turystycznymi, polskie – miłość do ojczyzny i patriotyzmu. Zamiast wycieczek krajoznawczych po okolicy mieliśmy obowiązkowe wycieczki na groby poległych w czasie wojny, porozrzucane po pobliskich lasach. Każda szkoła miała „swoje” groby do opieki, co miesiąc inna klasa je czyściła i oddawała cześć.  A w ramach kontaktu z naturą obowiązkowo jeszcze lekcje w-f były zamieniane na grabienie liści wokół szkoły. Może dzisiejsi narodowcy też by trochę pograbili liście, zamiast robić patriotyczne zadymy.
p1070360-w1024

  •  Kiedy obwoźny sklep Migros pojawiał się w mieście, a rodzice dawali ci frankola na coś słodkiego

E tam, obwoźne sklepiki niech się schowają w porównaniu z naszymi odpustami. Różowa mordoklejka zwana też pańską skórką i domowej roboty jojo z folii aluminiowej wymiata. Tak przy okazji, ktoś wie, z czego jest zrobiony ten słodki hit odpustowo-cmentarny? Teraz panuje głównie na 1 listopada, bo odpusty trochę w niepamięć poszły. Zresztą tak jak obwoźne sklepy Migrosa.

  • Kiedy na tarasie widokowym z Zurychu obserwowałeś samoloty Swissair

Taras widokowy to każdy może sobie wybudować, żadna sztuka. Ale stworzyć Misia, kultową komedię Stanisława Barei? To tylko u nas. Dla mnie taras widokowy na lotnisku jest niepowtarzalnie związany z ko(s)miczną sceną na Okęciu w Warszawie:
– Ale ja mamę odprowadzam!
– Nie bądźcie natrętni! Natrętny pasażer…  O! A gdyby tu wasz synek z grupą stuosobową odlatywał i każdy z rodziców chciałby wejść, to jaki byłby tłok, sami widzicie i nie mówcie, że nie macie synka, bo w każdej chwili mieć możecie (sprawdzić, czy nie ksiądz). Mamę możecie pożegnać z tarasu widokowego.

Najbliższy czynny taras widokowy we Wrocławiu.
img-20150917-wa0004

  • Kiedy musiałeś odnaleźć zielony wagon kolei dla niepalących

Zielony, nie zielony – grunt to było odnaleźć jakikolwiek wagon, do którego dało się wcisnąć choćby milimetr ciała. Wy też tak jeździliście? Najpierw przez okno dzieci, niech zajmą miejsce w przedziale. Dalej wędrowały bagaże i narty, a na koniec rodzice próbowali się dostać do swojego dobytku i pociech po trupach bagaży innych pasażerów, którym szczęśliwie udało się zająć miejsce na krzesełku w korytarzu. Dla podróżujących inaczej zostawały jeszcze miejscówki w wersji lux na kibelku w toalecie. Ach, to były czasy…..