Czy ja mówiłam, że nie znam niemieckiego? Ha! To już znam!

Jak najszybciej i najprościej nauczyć się niemieckiego?

4 miesiące popełniłam pewien wpis, w którym przyznałam się, że nie znam niemieckiego.

I posypały się na mnie z tu i owędzia gromy, że przecież ja znam niemiecki! Do kitu, bo do kitu, no ale znam!

Ja też co prawda nigdy nie twierdziłam, że nic nie umięę i nie rozumięę, tylko że znam do bani. Jak na mój wysoce zintelektualizowany poziom ambicji, to stanowczo za mało.

I właśnie z okazji Nowego Roku i dotrzymywania nigdy niedotrzymywanych noworocznych obietnic postanowiłam natchnąć wszystkich nieprzekonanych do swoich własnych planów i napisać post motywacyjny.

Żeby motywacji było zadość, oznajmiam wszem i wobec, że ZNAM NIEMIECKI. Ha!

Jak mi się to udało osiągnąć w tak krótkim czasie?

Ostatnim razem było o tym, jak się nie nauczyć języka, nawet jak się bardzo chce.

To tym razem będzie o tym, jak się go nauczyć, jak standardowe metody zawodzą. Coś tam jednak co nieco z tego dojcza sklecę, więc dziś podzielę się tajemną wiedzą, jak można się samemu uczyć języka obcego.

A najlepsze – uważajcie, na sam koniec.

Gramatyka sobie, nauka sobie

Po pierwsze – bo jednak najważniejsze w wyliczance, co trzeba robić jest umieszczenie tego, co nie należy robić – absolutnie do kitu jest uczenie się języka obcego z książki do gramatyki.

Ja tak właśnie zrobiłam.

Przerobiłam 3 niemieckie gramatyki z ćwiczeniami, strona po stronie, coby mi się dobrze utrwaliło. Jak miałam nudny dzień, to leciałam serią kałasza – czas przeszły, czas przyszły, mowa zależna, strona bierna, tworzenie imiesłowów i jeszcze ułamki dziesiętne.

Łatwe – czytasz teorie, robisz kilka banalnie prostych ćwiczeń i jak następnym razem usiądziesz do tej samej książki, to już nic nie pamiętasz, co tam było takiego łatwego i oczywistego.

Oczywiście pamiętam, że na stronie 145 w ćwiczeniu 2 było wurde, a w ćwiczeniu 3 werden, ale uczenie się gramatyki hurtowo jest jak lizanie lodów na patyku przez papierek albo i w ogóle zapakowanych w karton.

W hurtowni.

Albo jeszcze w fabryce.

Niby wiesz, że tam w środku są lody, nawet wiesz, że kiedyś je zjesz, ale smaku z tego zero.

To właśnie tak samo jest z uczeniem się niemieckiego.

Wiesz już, że to umiesz, ale kiedy właściwie z tego skorzystasz?

Książki do gramatyki (nawet te z ćwiczeniami) mają to do siebie, że nie są ułożone w żaden logiczny do nauki sposób. Podają całą wiedzę na talerzu na raz, a powinno się do nich podchodzić, jak do menu w restauracji. Wybierasz jedną pozycję, degustujesz, ćwiczysz i następnym razem możesz wybrać sobie coś innego. Dobierasz odpowiednią przystawkę, coś do picia i takie danie w całości nazywa się LEKCJA.

Zainwestuj w dobry blog językowy

To teraz – co warto.

Warto znaleźć sobie dobre blogi do nauki języka. Jeden albo dwa, takie które podają wiedzę po kawałku, co tydzień coś nowego, najlepiej jeszcze uszeregowane według poziomu nauczania.

Dobrze, żeby te blogi zawierały też krótkie filmiki i serię ćwiczeń do podanego zagadnienia.

Jako purystka językowa wbiję jeszcze szpilę wszystkim początkującym i napalonym vlogerom językowym – WYMOWA. Nie wystarczy znać język obcy i umieć obsługiwać kamerkę, żeby stworzyć dobry blog, trzeba mieć jeszcze trochę samokrytyki w sobie do tego, JAK się mówi.

Mili Państwo, wymowa jest bardzo ważna. Jak się osłuchacie kogoś, kto najzwyczajniej w świecie źle wymawia obce słowa, to potem będziecie mówić tak samo.

To – jak już się rozgadałam – teraz życzę powodzenia w wertowaniu internetu.

Mi zajęło to prawie dwa lata (tak, tak! dwa lata siedzenia i oglądania głupkowatych i nudnych nagrań na youtube).

No dobra, nie będę taka wredna, na końcu podam wam linki do MOICH (wszelkie prawa zastrzeżone, nie oddam) ulubionych blogów.

Szary miś, szary miś, dla dziewczyny, ahaa…

Proszę sobie śpiewać. Śpiewanie to super forma nauki języka.

Najlepiej wybrać jakiś obecny hicior, znaleźć w necie słowa i tłuc karaoke godzinami z oryginalnym wykonawcą.

Dlaczego to takie superanckie?

A proszę bardzo: Uczycie się płynnie wymawiać całe zdania, bez dzielenia na wyrazy. Inaczej się nie da, jak będziecie dukać czytając, to autor wam poleci z tekstem i nie nadążycie.

Trzeba śpiewać płynnie i szybko razem z nim. Tekst piosenki to tylko ściąga.

Poza tym, jak się po raz dwusetny słucha tej samej piosenki, to i z tej wspomnianej wcześniej wymowy coś wam skapnie do głowy.

Zazwyczaj też (co za odkrycie) słowa piosenki zawierają w sobie jakieś zagadnienia gramatyczne. Zamiast tłuc ćwiczenia, lepiej tłuc tekst na pamięć. Gwarantuję, że w odpowiednim momencie o wiele szybciej przypomnicie sobie, jak to się poprawnie mówi. Biały miś, biały miś, dla dziewczyny, aha…..

Czas podjąć Wyzwanie!

Czas na wyzwania.

A Wyzwania przez duże W nazywają się w internecie Challenge (czytaj: czelendże, żeby było bardziej swojsko).

Wygląda to mniej więcej tak:

a) Zapisujesz się na Wyzwanie/ Challenge jako kandydat do ujeżdżenia języka;

b) dostajesz codziennie przez n.p. miesiąc maila z tematem do gadania – raz bywają nudniejsze, raz ciekawsze.

Nieważne.

Ważne, że musisz to swoje kilkuminutowe gadanie nagrać, a inni uczestnicy Wyzwania lub organizatorzy Cię osłuchują, opukują i mówią, co możesz językowo poprawić.

Te gadki szmatki są zazwyczaj bardzo krótkie (2-5 min), nie muszą być nawet bardzo inteligentne, cel tego Wyzwania jest zupełnie inny: chodzi o to, żeby się rozgadać, żeby robić to systematycznie codziennie i żeby (!!!!) posłuchać samego siebie.

Mogę się założyć o sernik z czekoladą – no, proszę bardzo, rączka w górę. Kto był taki mądry, żeby się uczyć języka od siebie? Słuchać swoich błędów i próbować je poprawiać? Ha!

I zaraz się okaże, że będę musiała piec i piec te serniki….

Są też wersje Wyzwań dla lubiących pisać – zasada taka sama, tylko że codziennie zamiast gadania trzeba coś od siebie napisać.

Jedziemy na jednym językowym wózku

Tandem to taki rower.

Dwie osoby pedałują w jednym kierunku, jedna gada do pleców drugiej, a ta druga gada przed siebie, więc ta pierwsza z tyłu nic nie słyszy. Nauki języka z tego żadnej.

Chyba, że chodzi o sprachtandem.

Taki tandem do gadania. Tu zamiast do pleców, gada się do siebie.

Na stronie internetowej wpisujesz, żeś ty Polak z dziada pradziada i bardzo chętnie po Sienkiewiczowsku potandemujesz, jeżeli w zamian twój partner do gadania potandemuje po Goethowemu lub innemu tam germańskiemu.

No i znajdujesz sobie taką osobę w okolicy. Umawiacie się na kawę albo lemoniadę i prowadzicie sobie taką niezobowiązującą rozmowę o przysłowiowej du… Maryni.

Tak to przynajmniej działa w Szwajcarii.

Oprócz gadatkowego tandemu istnieją jeszcze gdzieniegdzie grupy Language Exchange, z tym że ciężko znaleźć kogoś, kto by się akurat polskiego chciał uczyć. Raczej angielski-francuski-hiszpański podbijają stawkę.

Komentarz na blogu podstawą cywilizowanej pisowni

A co zrobić, jak w sumie dobrze już mówicie, z gramatyką też nie tak źle, tylko w ogóle Wam nie idzie pisanie?

Zdradzę Wam pewien blogerski sekret: blogerzy jak i wszelcy inni właściciele  stron na fejsie lub innej ścianie społecznościowej jak kania dżdżu potrzebują Waszych komentarzy.

Jesteśmy od nich uzależnieni, i nawet jak są od czapy, to lubimy je dostawać, żeby się powymądrzać w odpowiedziach.

Dobry bloger wie, że na komentarze czytelników trzeba odpowiadać. A dobry bloger językowy nie dość, że Wam odpowie, to jeszcze poprawi błędy.

I tak oto zamiast hejterskich wypocin po polsku spróbujcie pisać komentarze w internecie po niemiecku. Niekoniecznie od razu hejterskie – co wcale po zagramanicznemu nie jest takie łatwe.

Można również komentować artykuły w gazetach – tam zawsze się wywiąże jakaś dyskusja – choć ja osobiście wolę jednak moje ulubione blogi, bo przynajmniej za moje wypociny nie dostaję hejtu od autora.

Napiszę jeszcze raz podkreślone, żeby się utrwaliło: blogerzy lubią Wasze komentarze.

Jasne? 😉 Taka uwaga absolutnie bez podtekstu.

3 kroki do skutecznej nauki języka. Bez tego ani rusz.

I na koniec creme de la creme z wisienką na torcie:

Jest ci w internecie taki człek, który twierdzi, że każdego języka obcego można się nauczyć w 6 miesięcy.

Ja nie próbowałam, ale jak będzie ktoś chętny zainwestować 97 Euro, to niech się podzieli doświadczeniem.

Tenże człek jednakże wyznaje prostą zasadę, niezbędną do nauki języka, którą można zamknąć w trzech słowach: METODA, MOTYWACJA i CEL.

No fajne, i co z tego? A to, że:

  • Metoda:  

Tu jest pies pogrzebany, że jak się chce za dużo i za bardzo, to nic z tego nie wychodzi. A jeżeli nie wierzycie, to proszę sobie sprawdzić w O mnie, jak wyglądam, bo jestem tego świetnym przykładem.

Podstawowy błąd uczących się języka obcego samemu, to skakanie z kwiatka na kwiatek.

A to fajna stronka z ćwiczeniami online – to sobie zasejwuję.

Albo koleżanka mi książkę do nauki pożyczyła i właśnie nowy blog językowy odkryłam.

Nie, może dwa albo trzy filmiki na youtube obejrzę, a właściwie to tu artykuł fajny w gazecie .

Brak konsekwencji przekłada się na brak wyników.

Lepiej poświęcić 2-4 miesiące jednej metodzie i być jej wiernym w uczuciach, a dopiero jak nam się znudzi poszukać nowego kochanka (do języka, ma się rozumieć).

Jak to kiedyś obrazowo ujęła jedna z moich czytelniczek w komentarzu : „fajne, ale co za dużo to i świnia nie przeżre”.

         ps: w komentarzu było podkreślone, zauważyliście?

  • Motywacja

oznacza, po co tak na prawdę chcę się uczyć języka obcego?

Dla własnego widzimisię, do pracy, do życia?

Bo skoro nie mogę się go nauczyć, to może wcale go nie potrzebuję?

Bez motywacji nigdy nie będę mieć czasu, żeby się go uczyć i zawsze znajdę sobie ciekawsze lub ważniejsze rzeczy do zrobienia.

Na przykład gapienie się w smartfon. Ja mam silną motywację, bo od prawie trzech lat usilnie próbuję zrozumieć, co mówi do mnie listonosz przez domofon – i kiedyś w końcu przecież mi się uda.

  • Cel:

zostawiłam sobie na koniec, bo on tak na prawdę pokazuje, dlaczego 4 miesiące temu nie znałam niemieckiego, a teraz już go znam.

Otóż moi drodzy Państwo, cel musi być jasno określony, żeby był osiągalny. A mój cel dotychczas brzmiał: Nauczyć się niemieckiego.

I dzisiaj, nawet jak powiem „Blanka sprechen nein nein Deutsch. Nein” –  to znam niemiecki.

Do bani, z błędami, nielogicznie i niegramatycznie, ale znam.

Jak pokazuje praktyka, lepiej wyznaczyć sobie cele małe i krótkoterminowe, bo wtedy łatwiej je osiągnąć.

Np. Nauczę się 1000 nowych słów w miesiąc. Pikuś.

Obejrzę 4 filmy po niemiecku w 2 miesiące. Pikusiński pikuś.

W ciągu najbliższego pół roku z każdą nowo napotkaną osobą w barze będę rozmawiała przy piwie tylko po niemiecku. Jeszcze bardziej pikusiński pikuś.

A im więcej piw, tym pikuś banalniejszy.

Dobra, Szwajcaria to nie tylko niemiecki

Na koniec jeszcze dwie małe uwagi: powyższe zasady stosują się do wszystkich języków obcych, nie tylko niemieckiego.

Ale ponieważ z całą mi znaną przyjemnością zmagam się obecnie z niemieckim, to uczepiłam się właśnie tego języka.

Jakby ktoś bardzo chciał się podzielić swoimi doświadczeniami z nauką francuskiego, włoskiego lub jeszcze innego narodowego języka Szwajcarii, to chętnie przeczytam w komentarzach.

Podkreślone było.

Może być w jakimkolwiek języku Wam się podoba. A co, dam radę 😉

I obiecane strony z moimi ulubionymi blogami:

German with Jenny – super pozytywny blog dwujęzycznej Jenny (po niemiecku i angielsku), w którym ćwiczenia ułożone są według poziomów wiedzy, zazwyczaj poprzedzone nagraniami z wyjaśnionym zagadnieniem.

German skills  – Dilyana w nagraniach pokazuje typowe błędy, popełniane przez studentów, związane ze słownictwem i gramatyką. Jest zakochana w błędach językowych i zachęca wszystkich do dzielenia się nimi publicznie!
A tutaj jakby ktoś chciał posłuchać (od poziomu B2) na czym polega metoda 6 miesięcy: http://www.germanskills.com/single-post/in-6-Monaten-Deutsch-lernen

Chcecie się za pół roku dowiedzieć, jak mi poszło z tym piwem przy barze?

Nic prostszego, wystarczy zapisać się do newslettera, a najnowsza Randka z Frankiem będzie na Was zawsze czekała w skrzynce mailowej.

Można też podzielić się tym artykułem ze znajomymi, żeby podnieść ich trochę na duchu w nauce języka. Służą do tego takie kolorowe przyciski na dole.

A najlepiej, to ocenić ten artykuł. I najlepiej, to jeszcze na 5 gwiazdek 😉

12 odpowiedzi na “Czy ja mówiłam, że nie znam niemieckiego? Ha! To już znam!”

  1. Fajnie napisany post
    … zresztą wszystkie z lekkim poczuciem humoru a takie lubię. U mnie nie tylko brak motywacji ale też problem z kontynuacją…. zresztą za dużo polskości w okolicy. Bardzo serdecznie pozdrawiam i do kolejnego posta……

    1. Moj maz mieszkal wczesniej z Baden, zanim sie przeprowadzilismy do Berna?Az tak duzo Polakow w okokicy? Ja na nadmiar nie narzekam. Ja jestem caly czas w super pozytywnym nastawieniu co do niemieckiego. Ostatnil slyszalam jeszcze jedna rzecz: Im wiecej wiesz, tym wiecej rzeczy poznajesz, ktorych nie znasz (nie wiesz). To dlatego na poczatku nauka języka wydaje się taka fajna. Potem zaczynasz dostrzegac, jak duzo rzeczy nie znalas i ile jeszcze trzeba sie uczyc…

  2. Bardzo ciekawy artykuł i żywy język, miło się czyta. No i dowiedzialam sie o sprachtandemach, super! 🙂 Mam ten sam problem z nauką niemieckiego – za dużo „skakania z kwiatka na kwiatek”, spróbuję teraz skorzystać z sugestii autorki. Pozdrawiam

Leave a Reply

%d bloggers like this: